Witaj!

wtorek, 30 grudnia 2014

Chapitre 41

                  Obudziłem się z krzykiem. Byłem cały mokry, a mój oddech był niespokojny. Ten sam koszmar, który nękał mnie od kilku miesięcy. Nie mogłem po nim normalnie myśleć, przez co najmniej kilkanaście minut.
                 Kiedy już uspokoiłem oddech usiadłem na brzegu łóżka. Wyjrzałem za okno, na zewnątrz było już jasno, ale wiedziałem, że słońce musiało wzejście niedawno. Znowu niedane było mi spać nieco dłużej. Ktoś bardzo tego nie lubił.
                Niepewnie otworzyłem jedną z szuflad stoliczka nocnego, który stał obok mojego łóżka. Wyjąłem z niego zeszyt. Ludzie pracujący w szpitalu, mówili, że powinienem tam zapisywać wszystkie moje odczucia, przemyślenia. Jednak jedyne, co mogłem tam zapisywać to liczby. Chociaż bardzo dobrze je pamiętałem, to były moje jedyne myśli godne zapisania. Jako że był nowy dzień, nadszedł czas na nową liczbę.
1009
                 To były dni. Dni bez niej. Po dwóch, blisko trzech latach, nie miałem do niej żalu. Miała prawo ułożyć sobie na nowo życie. W głębi duszy chciałem, żeby tak było. Nie byłoby sensu z nią być. Taki ktoś jak ja na nią nie zasługiwał. Byłem tylko zniszczonym alkoholem i lekami psychotropowymi 29-latkiem. Kto by mnie chciał.
               Wstałem z łóżka. Nie mieszkałem w takim zakładzie psychiatrycznym rodem z horrorów. Nie oszukujmy się, mało jest teraz takich szpitali. Było tam mi dobrze. W moim pokoju przeważały odcienie białego lekko wpadającego w żółty. Meble były w odcieniu brzozy. Czułem się tam bezpiecznie. Jednak pod osłoną nocy, zawsze musiało się coś wydarzyć.
              Podszedłem do niewielkiej szafy. Otworzyłem po kolei każdą z szuflad i wyjąłem potrzebne do ubrania mi rzeczy. Położyłem je na łóżku i udałem się do toalety.
              Pomieszczenie jak każde inne. Prysznic, ubikacja, szafka na kosmetyki i umywalka, nic nadzwyczajnego. Zdjąłem piżamę, która znowu była cała przepocona. Jednak znowu mnie to nie obchodziło. Pielęgniarki zawsze zabierały ją do pralni.
             Wszedłem pod prysznic. Nie zdziwiło mnie, że najpierw poleciała zimna woda. Byłem do tego przyzwyczajony. Ciecz spływała po całym moim ciele. Podczas mycia, powrócił do mnie koszmar, a raczej Jade.
              Przychodziła do mnie każdej nocy. Po prostu leżała koło mnie. Czasem pobawiła się moimi włosami albo kreśliła kółka na moim brzuchu. Dopiero później zaczynała mnie całować. Zawsze obiecywałem sobie, że nie odwzajemnię tego, ale ulegałem pokusie. Robiła ze mną, co tylko chciała. Myślała, że przestanę kochać Jade, bo ona niby obnażała jej prawdziwe ja. Jednak nie udało się jej to. Ona była tylko wytworem mojej wyobraźni, który starał się zawładnąć moim umysłem.
              Kiedy już skończyłem się myć, wziąłem ręcznik i się nim wytarłem. Potem oplotłem go wokół moich bioder. Stanąłem naprzeciwko lustra. Nie wyglądałem jak kiedyś. Mocno schudłem, prawie 15 kilo. Zniknęły mięśnie, które kiedyś miałem. Wtedy była tam tylko skóra, kości i trochę tłuszczu. Byłem cały blady. Tęczówki moich zielonych oczu też wyblakły. W dodatku wokół oczy miałem duże sińce. Standard u osoby, która zażywała tyle leków, co ja. Jednak, kogo to wtedy obchodziło.
               Wyszedłem z łazienki. Dopiero wtedy spojrzałem na zegarek, który wisiał na jednej ze ścian. Wskazówki wskazywały 6. Za godzinę powinna do mnie była przyjść pielęgniarka. Przebrałem się, więc w rzeczy, które wcześniej sobie naszykowałem. Bałem się wrócić do łóżka. Ona znowu mogła wrócić.
            Usiadłem, więc w kącie. Podkuliłem nogi do piersi i siedziałem. Potrafiłem wyłączyć umysł. Nie był mi już do niczego potrzebny. Nie umiałem z niego korzystać. Byłem tylko kolejnym wyniszczonym człowiekiem, którym się nikt nie przejmował. 
                 Znaczy się, przejmował się mną chyba Louis. Nie wiem, bo nie widziałem się z nim od 410 dni, czyli od mojego zamieszkania w szpitalu. Na początku, pojawiał się u mnie prawie codziennie. Jednak nie chciałem się z nim widzieć. Musiał o mnie zapomnieć, zacząć żyć. Było to samolubne z mojej strony, ale musiałem to zrobić. Nie mogłem pozwolić, żeby nadal żył mną. Byłem wrakiem, kimś zniszczonym. Nie dało się mnie już uratować. Lekarze robili, co mogli, ale ja nie chciałem. Jak brzmiała diagnoza?
 „-Cierpisz na depresję przewlekłą. Na początku myślałem, że to tylko depresja epizodyczna. Uwolniono cię z niewoli, zabrano dziewczynę. Uważnie prześledziłem wszystkie nasze rozmowy. Jesteś najcięższym przypadkiem w całej mojej karierze. Musisz chcieć walczyć. Mam nadzieję, że będziesz mieć wolę życia.
-Wiem, że i tak umrę, jako uzależniony od leków antydepresyjnych chłopak. Wiem, że umrę wcześnie”
                Musiałem rozmasować udo. Tak, nadal mnie bolało, chociaż lekarz sądził, że to urojenie. Jednak nie obchodziło mnie to. Najbardziej wkurzało mnie to, że wszyscy na około starali się mnie na siłę uszczęśliwić. Myśleli, że ich terapie-cuda mi pomogą. Nie chciałem niczyjej pomocy. Chciałem zasnąć, ale w ośrodku bardzo dobrze pilnowali, żeby nikt nie zamknął oczy na dłużej.
                  Siedziałem tam bardzo długo. Nagle usłyszałem pukanie do drzwi. Nie odezwałem się i od razu do środka weszła kobieta.
                   Pracowała tam, jako pielęgniarka i nazywała Ayumi. Była ona z pochodzenia Azjatką. Tak przynajmniej sądziłem, patrząc na jej rysy twarzy i imię. Oczy miała skośne, a tęczówki wypełniały niemal całe oko. Jej proste włosy miały nieskazitelnie czarny kolor. Miała śniadą cerę. Dziewczyna miała nie więcej niż 24 lata.
-Dzień dobry Harry- powiedziała z uśmiechem. Widziałem, że niosła na tacy leki. Wreszcie, coś, co mogło spowodować, że znowu byłem otępiały.
-Nie mów dzień dobry. Nie wiesz, jaki dla kogoś może być to dzień- mruknąłem. Ayumi przewróciła oczami.
-Ty i te twoje filozoficzne poglądy. Może chcę, żeby twój dzień był dobry i tego ci życzę?- zapytała. Ja delikatnie się uśmiechnąłem i wstałem z miejsca. Azjatka zawsze musiała coś powiedzieć.
-Już wiesz, że jest zły- zauważyłem, a ona pokiwał twierdząco głową.
-Po takim czasie widzę pewne rzeczy. Zawsze, kiedy miałeś koszmary, to szedłeś się myć. Dzisiaj masz mokre włosy, a w kącie leży ręcznik- zaczęła mówić.-Znowu ona?- zapytała tym razem zmieniając ton na łagodniejszy. Spuściłem głowę.
-Tak. Czy możesz mi już dać leki, proszę- powiedziałem szybko. Nie lubiłem rozmawiać z kimkolwiek o Jade. To był bardzo ciężki dla mnie temat. Mówiłem o niej cokolwiek tylko w ostateczności.
           Ayumi pokiwała twierdząco głową. Wysypała na moją rękę leki i podała wodę. Szybko połknąłem całą zawartość. Tak, było to już uzależnienie. Jednak, kogo to obchodziło.
-Harry, mam do ciebie pewien interes- powiedziała dziewczyna. Zdziwiłem się nieco, bo ona nigdy czegoś takiego nie mówiła. To było podejrzane.- Wiesz, jest na oddziale, ten facet z zespołem Tourette'a. I ogólnie miałam gorszy dzień i trochę za ostro z nim postąpiłam, a ma on bardzo bogatą rodzinę. W dodatku nie mam obywatelstwa i oni nasłali jakąś inspekcję, która ma sprawdzić jak ja pracuję. Czy gdyby cię o coś pytali, to mógłbyś mnie dobrze ocenić?- zapytała z nadzieją w głosie.
-A co z tego będę miał?- zapytałem z rozbawieniem. Nie należałem do ludzi bezinteresownych, a ona o tym wiedziała. Jednak powiedziałbym tym ludziom, że jest wspaniałą pielęgniarką, ale ona nie była tego świadoma.
             Azjatka wyjęła coś z kieszeni.
-- powiedziała. Było to zdjęcie, zdjęcie Jade. Lekarz stwierdził, że za dużo o niej myślę. Wróć, że myślę o niej obsesyjnie. Z tego powodu zabrał mi jej fotografię. Byłem wtedy zdruzgotany. Nie odzywałem się przez kilka miesięcy. A Ayumi trzymała w swoich dłoniach jej zdjęcie.
-Skąd to masz?- spytałem ledwo słyszalnym głosem. Ona delikatnie się uśmiechnęła.
-Podkradłam lekarzowi, więc co? Jaką będę mieć ocenę?- zapytała.
-Najlepszą. Daj mi ją- powiedziałem szybko. Nie mogłem uwierzyć, że moja Jade, a nie Jade tam była. Tęskniłem, nawet za głupią fotografią. Była ona ostatnią rzeczą, która przypominała mi o niej.
                  Ayumi bez wahania podała mi zdjęcie. Wziąłem je do rąk i zacząłem uważnie przyglądać się Jade. Nigdy się nie zmieniała i pozostawała taka sama. Jednak świadomość tego, że to jej fotografia, powodowała u mnie coś niesamowitego. Uczucie szczęścia z domieszką goryczy. Wiedziałem, że kiedy dotykam tego papieru, nie dotykam jej naprawdę. To było okropne uczucie.
-To naprawdę twoja Jade?- zapytała nieśmiale. Zdziwił mnie ton jej głosu. Jakby była podekscytowana faktem, iż Jade to Jade.

-Tak- powiedziałem niepewnie. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie. Potem wyszła bez słowa z pokoju. Już wtedy wiedziałem, że tamten dzień nie mógł być normalny. 

wtorek, 23 grudnia 2014

Chapitre 40

-Hej Harry- powiedziała radośnie Jade. Stałem w kuchni i robiłem nam śniadanie. Dziewczyna przed chwilą wstała z łóżka. Założyła moją koszulę, która była pozapinana w cały świat. W dodatku była zaspana i to nadawało jej to ogromnego uroku. Mimo tego, że cały czas była piękna. To było irytujące. Nie mogła przestać być perfekcyjna.
-Cześć skarbie- rzuciłem szybko i powróciłem do dalszego przyrządzania kanapek. Dziewczyna stanęła po przeciwnej stronie blatu.
-Te pyszności tylko dla mnie?- zapytała. Zaśmiałem się cicho.
-A zjesz to wszystko?- odpowiedziałem pytaniem. Ona udał, że nad czymś się zastanawiała. Po czym zrobiła nietęgą minę i pokręciła przecząco głową.
-Nie, ale na pewno mi pomożesz- oznajmiła z zadowoleniem. Odłożyłem nóż, którym smarowałem masło. Podszedłem do dziewczyny. Ona była taka wspaniała. Cały czas ze mną była. Jak ja ją kochałem, a ona mnie.
           Stanąłem naprzeciwko niej i objąłem ją w tali.
-Jak zwykle ci pomogę moja księżniczko- powiedziałem. Jade poszerzyła swój uśmiech. Stanęła na palcach, żeby przybliżyć się do mnie. Od razu wykorzystałem to, żeby złożyć delikatny pocałunek na jej wargach. Ona go odwzajemniła. Z czasem pocałunek zaczął się robić coraz bardziej zachłanny. Podniosłem dziewczynę za biodra i podszedłem do stołu. Nadal nie przerywając całowania, pomogłem jej usiąść na blacie.
             Uwielbiałem ją tak całować. W ogóle uwielbiałem ją całować. Wtedy przez całe moje ciało zawsze przechodziły fale przyjemnego ciepła. Wiedziałem, że ona też to bardzo lubiła.
-Kocham cię- wyszeptałem w przerwach między pocałunkami. Wsunąłem wtedy moją rękę pod bluzkę i przejechałem po linii jej kręgosłupa.- Cholernie cię kocham- mówiłem dalej. Oderwałem się od jej ust i zacząłem ją całować po szyi. Wiedziałem, że mogła dać się zabić za to, żebym to robił. Zatopiła wtedy delikatnie dłonie w moich włosach.
-Ja ciebie też- powiedziała. Nagle usłyszałem jej cichy śmiech. Nie zwróciłem na niego uwagi. Zacząłem wtedy składać pocałunki bliżej jej żuchwy. Boże jak, ja to kochałem. Poczułem jak przybliżyła swoje usta do mojego ucha.
-Jednak oboje dobrze wiemy, że mnie tu nie ma-oznajmiła mówiąc to subtelnie. Wtedy zamarłem. To znowu się stało. -Jestem tylko iluzją, którą chcesz zobaczyć, Harry- szeptała mi dalej. Moje serce biło bardzo szybko. Znowu zacząłem wariować. Nie potrafiłem od niej odejść. Nadal chciałem ją czuć, chociaż wiedziałem, co się stanie.-Kochaj mnie dalej. Kochaj mnie mocniej- powiedziała.
              Zamknąłem oczy. Nadal czułem ciepło jej ciała. Jednak wiedziałem, że znowu to się stało. Znowu mi odwaliło. Byłem tchórzem, bo bałem się podnieść powieki. Nie chciałem, żeby ona zniknęła. Chciałem, żeby było tak zawsze.
             Wtedy zaczęły do mnie dochodzić wszystkie dźwięki, które mnie otaczały. Słyszałem urywki rozmów ludzi. Gdzieś ktoś szedł i pchał wózek. Odgłosów było coraz więcej. W dodatku przestawałem odczuwać jej obecność. Znikała wraz z moim powrotem. Jednak jak zwykle musiała.
-Kochaj tak mocno, aż umrzesz- ledwo usłyszałem jej głos.
-Kocham cię- wyszeptałem i otworzyłem oczy. Wokół mnie było pełno ludzi. Wszędzie gdzieś biegali albo coś robili. Musiałem odtworzyć gdzie ja byłem. Znajdowałem się w szpitalu. Moja dłoń spoczywała na kieszeni ze jej zdjęciami.
-Hej, coś się stało?- zapytał z troską Louis. Nie za bardzo mogłem się otrząsnąć. Byłem wtedy zdezorientowany. Kompletnie nie wiedziałem, co się ze mną wtedy działo. Chłopak zobaczył to i potrząsnął mnie za ramię.-Halo, Ziemia do Harry’ego- delikatnie się odwróciłem w jego stronę. Bałem się mu o tym powiedzieć. Znowu się to wydarzyło, w dodatku w szpitalu. Nie umiałem tego kontrolować.
           Jade miała rację. Zawsze ze mną była i nie zniknęła chociażby na chwilę. Zawładnęła całym moim umysłem. To było straszne. Nie potrafiłem się od niej oderwać. Tylko i wyłącznie to pozwalało mi o niej przestać myśleć, ale tylko na parę minut.
-To znowu się stało- wyszeptałem. Wyraz twarzy Lou diametralnie się zmienił. Wstąpił na nią smutek. Wiedziałem, że bolało go za każdym razem, gdy to się działo.
               Wiedziałem, że tak naprawdę bolało go, gdy na mnie patrzył. Przestałem już być ślepy. Chłopak nie przestał mnie kochać. Nie potrafił robić nic innego. Starał się normalnie żyć, ale ja widziałem, że nie mógł. Nie pozwolił mi się od niego wyprowadzić. Cały czas się mną zajmował i o mnie martwił. Pogodził pracę w agencji, z niańczeniem mnie. Nie umiałem samodzielnie żyć. Nic nie jadłem, nie mogłem spać. Musiałem brać silne leki, od których po pewnym czasie się uzależniłem. Louis starał się mi jakoś ulżyć cierpień, ale słabo mu to wychodziło. Do czasu, kiedy nie postanowiłem zniknąć. Chciałem, żeby zaczął normalnie żyć. Mnie nie było to już potrzebne. Jade nie było już tak długo. Gdyby chciała, na pewno by do mnie wróciła. Jednak nie stało to się. Lou jej szukał, ale miał utrudnione zadanie, bo Jared zniknął. Wszyscy oprócz niego mnie zostawili. To bolało.
               I kiedy w końcu postanowiłem odejść, chłopak się załamał. Pamiętam jak siedział ze mną w szpitalu i po prostu płakał. Nie mógł uwierzyć, że chciałem to zrobić. Jednak to wszystko było dla niego. Tylko tyle mogłem zrobić. Coraz bardziej piekły mnie płuca, kiedy wiedziałem, że nie mogłem oddychać tym samym powietrzem, co ona. Więc nie chciałem oddychać. Louis pilnował mnie od tamtej pory. Kiedy wychodził do pracy, nie zostawało mu nic innego, jak zamykanie mnie w moim pokoju. Wiedział, że nie ma sposobu, żeby mnie uszczęśliwić. Najbardziej nie chciał, żebym tam trafił. Jednak ja wiedziałem, że był to jedyny sposób. Musiałem to wtedy zrobić. Nie mogłem już być dłużej dla niego brzemieniem. Bez względu na to czy mnie kochał czy nie, musiałem to przerwać. I tak byłem już martwy, więc było mi wszystko jedno.
-Harry, już jest wszystko dobrze- powiedział spokojnie. Obaj wiedzieliśmy, że nie jest dobrze. Wpatrywałem się intensywnie w chłopaka. Chwile później zobaczyłem, że z gabinetu wyszła jakaś kobieta.
-Czy jest tu pan Harry Styles?- zapytała. Louis niepewnie wstał z miejsca. Mi przyspieszyło bicie serca. Jednak wiedziałem, że robiłem to, co należy. Robiłem to dla jego dobra.
-To ja- powiedziałem cicho, a pielęgniarka uśmiechnęła się. Podniosłem się z krzesełka. Zacząłem iść razem z chłopakiem w stronę pokoju.
-Zapraszam- odparła kobieta i zaprosiła mnie do środka.
                Było tam bardzo jasno. Światło, które wpadało do środka rozświetlało całe pomieszczenie. W dodatku śnieg, który pojawił się w Anglii pierwszy raz od bardzo dawna, nadawał wszystkiemu niezwykłej aury nieskazitelności. Byłem tam już nie pierwszy raz, ale za każdym razem tamto miejsce wywoływało dziwny lęk. Nie mogłem tego za bardzo wytłumaczyć.
               Przy biurku siedział mężczyzna. Na moje oko miał koło 50 lat, ale bardzo dobrze się trzymał. Jak zwykle był schludnie ubrany. Nie nosił jak inni lekarze białego fartucha. Może, dlatego, że był psychiatrą.
-Dzień dobry- powiedział.
-Witam- odparłem. Jak zwykle usiadłem na krześle naprzeciwko lekarza, a Louis stał w kącie. Wolałem, żeby zawsze przy mnie był.
-Jak się dzisiaj czujesz?- zapytał. Od razu wbiłem wzrok w podłogę.
-Tak jak zwykle- mruknąłem, a doktor głośno westchnął.
-To znaczy?- dopytał i już wtedy wiedział, że ta rozmowa znowu nie przyniesie żadnych efektów.
-Beznadziejnie- odpowiedziałem. Chciałem to z nim szybko załatwić. On już wiedział, bo rozmawiałem z nim na ten temat prze telefon. Nie chciałem już dłużej komukolwiek uprzykrzać życia. Szczególnie Louisowi.
-Nie ma żadnej poprawy? Nie miałeś ostatnio jakiegoś dnia, w którym czułeś się dobrze?- zapytał z nadzieją.
-Tak, kiedy się napiłem- powiedziałem. Usłyszałem ciche westchnięcie mojego przyjaciela.
-Harry, dobrze wiesz- zaczął lekarz.
-Wiem, ze muszę przestać pić. Wiem, ze powinienem zacząć żyć długo i szczęśliwie, ale nie potrafię. Nie potrafię już nawet żyć- wtrąciłem. Nie mogłem już dłużej wytrzymać mojej bezsilności.
-Nie mów tak- powiedział Louis. Nie byłem w stanie wtedy na niego spojrzeć. Wiedziałem, że słowa, które miałem wypowiedzieć go zranią.
-Nie umiem bez niej żyć. Nie ma minuty, w której bym o niej nie myślał. Od roku, siedmiu miesięcy i 24 dni, nie umiem robić nic innego. Nawet we śnie ona ze mną jest. Nie chcę już tego dłużej znosić. Jednak wiem, że nie dopuścicie do tego, żebym to zrobił. Chcecie mnie ratować, ale ja tego nie chcę. Obydwaj dobrze wiemy co chciał pan zrobić, kiedy spotkał mnie pan na oddziale. Usłyszałem jak kłócił się pan z Louisem. Czemu pan go wtedy słuchał?- mówiłem i starałem się, żebym nie załamał głosu. Mówiłem tak, jakby mój przyjaciel wcale tam nie stał.- Nie chcę drugiej szansy. Ona do mnie nie wróci. Nie mogę już dłużej być ciężarem. Nie chcę już mieszkać z Louisem- powiedziałem. Chłopak do mnie podszedł i kucnął obok mnie.
-Nie masz prawa tego zrobić. Musisz walczyć, Harry nie możesz mi tego zrobić- wyjąkał przyjaciel. Zamknąłem mocno oczy.
-Nie chcę być już ciężarem. Powinien był pan to zrobić trzy tygodnie temu, ale uległ mu pan- powiedziałem do lekarza. Potem odwróciłem się w stronę Louisa. Widziałem, ze z trudem powstrzymuje się od płaczu.
-Harry, błagam, nie rób tego jeszcze- wyszeptał.
-Przepraszam- powiedziałem. Usłyszałem głośne westchnienie lekarza.
-Owszem, powinien był to zrobić. Mój błąd. Proszę jutro stawić się na St. Valentin Street. Zobaczymy się tam i wszystko ci wyjaśnię- odparł lekarz.
-Tak po prostu? Zamknie go pan w zakładzie i będzie po problemie- zaczął się kłócić Lou. Słyszałem, ze jego głos przepełniony był goryczą.
-Tam będzie miał 24 godzinną opiekę- i co z tego? Najważniejsze będzie to, że mój przyjaciel nie będzie się ze mną musiał użerać. Miłość jest ślepa.-Zresztą, to twój wybór Harry- zwrócił się do mnie. Tak, to mój wybór.
                Wyszliśmy z Louisem z gabinetu. Żaden z nas nie powiedział nawet słowa. Założyłem kurtkę i zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia. Louis wyglądał jakby był nieobecny. Na zewnątrz było zimno. Nic dziwnego, styczeń dawał się we znaki. Obydwaj nadal milcząc wsiedliśmy do samochodu. Dopiero, kiedy chłopak zamknął drzwi, dał upust swoim emocjom. Zaczął płakać, ale tak histerycznie. Oprał głowę o kierownicę. Nie wiedziałem, co mogłem mu powiedzieć.
-Dlaczego taki jesteś?- zapytał nadal łkając.-Chcę ci pomóc idioto. Bardzo chcę.
-Ale ja nie chcę. Marzę tylko o tym, żebyś normalnie żył. Jestem dla ciebie tylko i wyłącznie ciężarem. Nienawidzę siebie. Muszę zniknąć z twojego życia- zacząłem mu tłumaczyć i zobaczyłem, że mój głos zaczyna się łamać. Louis podniósł głowę znad kierownicy i na mnie popatrzył. Jego oczy były szkliste.
-Jesteś dla mnie kimś ważnym. Nie będę potrafił żyć ze świadomością, że ciebie koło mnie nie ma. Będę do ciebie przychodzić, kiedy tylko będę mógł. Wiesz, że to się nie skończy- wybełkotał. Nie mogłem wytrzymać tego jak on cierpi. Jednak musiałem odejść, to było jedyne rozsądne rozwiązanie.
-Zacznij żyć. Zacznij żyć beze mnie. Dotrzymaj wreszcie obietnicy i przestań mnie kochać- powiedziałem. On wtedy zamarł. Wiedziałem, że go zraniłem, ale ja nie byłem w stanie dłużej z nim być.
-Nie potrafię przestać- wyszeptał.

                Nie odezwaliśmy się już potem do siebie. Nie mogliśmy znaleźć odpowiednich słów. Nie umiałem mu już nic powiedzieć. Wiedziałem, że nie było to wszystko łatwe, ale chciałem mu jak najmniej boleśnie mu to przekazać. Jednak wyszło jak zwykle.
_________________________________________________________________________________


Trochę się dzieje, a raczej wali :P
Pojawiła się sonda, mam nadzieję, że każdy z was zajrzy i poświęci 30 sekund, żeby oddać głos ;)
I oczywiście lecę z życzeniami :D
Zdrowych, wesołych, super świąt! Mnóstwo prezentów spełnienia marzeń i czego jeszcze chcecie :D

wtorek, 16 grudnia 2014

Chapitre 39

                     Wziąłem ostatni łyk piwa. Spojrzałem z poirytowaniem na pustą butelkę i odrzuciłem jak w kąt. Usłyszałem tylko jak się rozbija i powróciłem do oglądania Mam Talent. To było tak żałosne. Ludzie niby mieli marzenia, cele, a i tak 3/4 z nich się nie spełniły. Ja wtedy też taki byłem. Siedziałem na kanapie i wykorzystywałem nieobecność Louisa żłopiąc piwo. Nie miałem siły żyć, po prostu nie miałem. Bez niej życie nie miało sensu.
            Rozmyślałem o niej cały czas. Widziałem ją przed oczami, słyszałem wkoło jej głos. To było potworne uczucie. Nawet nie miałem siły nacisnąć klamki od drzwi i po prostu wyjść jej poszukać. Poddałem się. Nie widziałem już bez niej przyszłości. Ona mnie zmieniła, wszystko co przez nią się wydarzyło mnie zmieniło. Cały pobyt w Newington spowodował, że byłem inny. Zdecydowanie byłem spokojniejszy. To można uznać za plus. Jednak zauważyłem, że się bałem. W nocy śniły mi się koszmary. Kiedy obudziłem się, myślałem, że znowu się znalazłem u Tomo. I to mi się nie podobało. Z drugiej strony nie miało to już znaczenia. Nie było już jej, nie było agencji. Po tym co mi powiedziała O...nie chciałem już na nią patrzeć. Jednak słowa "sieroty to najlepsi agenci" są prawdziwe. Nic się już nie liczyło. Ja już umarłem. Umarłem w momencie śmierci moich rodziców. Kiedy wybuchnął ten samochód, moje życie się skończyło.
              Wstałem z miejsca i udałem się do kuchni. Otworzyłem moją ukochaną szafkę z alkoholami i zacząłem przeglądać co miałem do wyboru. Najchętniej wypiłbym to wszystko naraz, ale zdecydowałem się na moje ulubione whisky. Problem tkwił tylko w tym czy był sens przelewać je w ogóle do szklanki. Otworzyłem butelkę i bezceremonialnie wziąłem duży łyk. Było mi wtedy wszystko jedno. Pewnie gdyby ona ze mną była, nigdy by się coś takiego nie wydarzyło.
-Ale jej tu nie ma, debilu- powiedziałem sam do siebie i spojrzałem w telewizor. Nie wiem ile minęło czasu, ani nic. Gdyby mierzono czas w butelkach, byłyby już 3 butelki. Zawiesiłem się ma oparciu od fotela i oglądałem dalej.
-Co za pajac- zaśmiałem się mówiąc. Wszystko wydawało mi się takie śmieszne. Nawet kwiatek obok był taki śmieszny.
-I widzisz- zwróciłem się do butelki- show- biznes to niepewny interes. Nic nie jest pewnym interesem. A szczególnie życie. Ono jest totalnie nieopłacalne. Tylko ty mi na świecie zostałaś- powiedziałem tuląc butelkę. Nagle usłyszałem jak zamek w drzwiach się przekręca, a do środka wchodzi Louis.
-A no i jest jeszcze mój kochany przyjaciel- krzyknąłem z radością. Chłopak spojrzał na mnie lekko zdezorientowany, ale gdy dostrzegł co trzymam w dłoni, wszystko zrozumiał. Odwiesił na wieszak marynarkę i oparł się o ścianę przy drzwiach. Poszedłem do niego, a raczej odbiłem się od wszystkich przedmiotów jakie były na mojej drodze, żeby do niego dojść.
-Cześć kochanie- powiedziałem i się na nim powiesiłem.
-Czemu pijesz?- zapytał oschle.
-A czemu jesteś nie miły?- odpowiedziałem pytaniem. Chłopak westchnął.
-Bo powiedziałeś do mnie kochanie- powiedział ze smutkiem.
-Bo cię kocham głuptasie- wypaliłem. Louis odsunął się ode mnie. Ja przybrałem minę zbitego szczeniaka.
-Nie kochasz mnie- odparł stanowczo. Moje wewnętrzne ja zaczęło krzyczeć, żebym przestał póki mogę, ale alkohol skutecznie je zakłócał.
-Ale jeszcze wczoraj- zacząłem niepewnie. Louis uśmiechnął się.
-Pamiętaj, że kochasz Jade, a nie mnie- upewnił mnie. Wspomniał o niej. Tęsknota zaczęła we mnie wzrastać, ale nadal byłem zbyt pijany.
-Nie, kocham ciebie- powiedziałem i go przytuliłem. Chłopak jednak szybko zareagował i mnie skutecznie odepchnął.
-Za dużo wypiłeś- mruknął i mnie wyminął. Poszedłem za nim, bo wtedy nie byłem zadowolony z tego, że mnie odrzucił.
-Boże jaki tu burdel- zaczął Louis.- Mógłbyś się postarać nie bałaganić, proszę- zapytał. Ja usiadłem na kanapie i skrzyżowałem ręce na piersi.
-Czuję się odrzucony i nie doceniony- mruknąłem. Tomlinson westchnął.
-Nie czuj się tak- powiedział po prostu.
-A powiesz, że mnie kochasz?- zapytałem. Louis zaczął być coraz bardziej zirytowany.
-Nie, nie powiem tak- odparł.
-No jakoś wczoraj było inaczej- mruknąłem. Chłopak zacisnął mocno usta.
-Było, minęło- powiedział.
-Tak? To mogłeś mnie idioto nie całować!- krzyknąłem.
-Ty jakoś się nie broniłeś- powiedział równie wściekle Tomlinson.
-Jakoś nie ja ładowałem ci się dzisiaj w nocy do łóżka tylko ty mi!- tak. Louis tamtej nocy był bardzo przygnębiony i przybity. Nie chciał spać sam więc do mnie przyszedł. Po prostu się przytulaliśmy i nic więcej. Obydwaj tego potrzebowaliśmy. A ja mu to wtedy bezczelnie wypominałem. Nie miałem do tego żadnego prawa. Jeszcze wszystko to co wtedy mówiłem było obrzydliwe. Zachowałem się gorzej niż nawet skończony cham.
           Chłopak się wściekł. Podszedł do mnie i uderzył mnie z całej siły w policzek z pięści. Złapałem się za bolące miejsce i zobaczyłem, że z nosa leci mi krew. Louis spojrzał na mnie ze zdezorientowaniem. Ja wtedy nagle otrzeźwiałem.
-Boże, Harry przepraszam, nie wiem- zaczął się jąkać.
-Nie szkodzi, ja przegiąłem- uspokoiłem go. Tomlinson podszedł do mnie i złapał za rękę.
-Chodź do łazienki- nakazał. Ja wstałem i poszedłem za nim.
                  Usiadłem na desce sedesowej, a Louis szukał czegoś w apteczce. W końcu wyjął z niej wacik i gazę. Przysunął krzesełko i usiadł naprzeciwko mnie. Złapał mnie delikatnie za policzek i zaczął oglądać mój nos. Wytarł krew, której na szczęście nie było dużo. Cały czas przyglądałem mu się uważnie. Nie widać było żeby był wściekły. Bardziej był smutny.
-Nie złamałem ci go- zaczął.
-Przepraszam- wtrąciłem. Louis spojrzał mi w oczy.
-Nic się nie stało- westchnął.
-Stało się- zaprzeczyłem.- Znowu cię zraniłem.- Chłopak pokręcił głową.
-Harry rozumiem, że jest ci ciężko- zaczął.
-Louis błagam- znowu mu przerwałem. Złapałem go za rękę. Poczułem jak po moich policzkach zaczynają płynąć łzy.
-Ja wariuje. Cały czas o niej myślę. Starałem się schlać, żeby o niej zapomnieć, ale to nie pomaga. Wszędzie ją widzę i słyszę. Ona jest tutaj cały czas, rozumiesz? Czuję, że zaraz tu wejdzie i mnie przytuli, że to się już skończy. Ale z minuty na minutę jest coraz gorzej- mówiłem i płakałem coraz bardziej- błagam, pomóż mi to przetrwać. Bez ciebie nie dam rady- powiedziałem, a Louis złapał mnie za głowę i przyciągnął do jego ramienia, a ja od razu się przytuliłem. Płakałem tak długo, że pomoczyłem mu koszulę. Lou siedział cicho i wytrwale znosił mój płacz. Jedyne co robił, to delikatnie głaskał mnie po głowie. On na pewno mnie doskonale rozumiał. Ciekaw byłem, ile razy to on płakał z mojego powodu.
-Spokojnie, zawsze przy tobie będę. Zawsze- podkreślił.

Chapitre 38

Słońce zaczęło ogrzewać moje ręce. Było to bardzo miłe ciepło, takie delikatne. Jade też miała tak ciepłe dłonie.
            I znowu o niej myślałem, setny raz tamtej nocy. Na przemian myślałem o niej i o...o nim. Nie zmrużyłem w ogóle oka. Kiedy już nieco ochłonąłem mogłem nad tym wszystkim spokojnie pomyśleć. Znaczy się przeanalizować, bo nie mogłem o tym normalnie myśleć.
              Louis naprawdę wybrał genialną porę na to wszystko. Akurat wtedy, kiedy kogoś potrzebowałem, był on. Starałem się w myślach ułożyć jakoś naszą rozmowę, bo musieliśmy porozmawiać. Jednak za każdym razem jak myślałem nad tym, miałem coraz większy mętlik. Kilka razy w ciągu nocy miałem wielką ochotę pójść do niego i znowu go przytulić. Ale co mogłem mu powiedzieć? Wiesz stary, dziewczyna mnie zostawiła, ale akurat mnie pocałowałeś i nagle zacząłem coś do ciebie czuć! Nie, tak nie mogłem. Zachowałbym się jak skończony cham.
               Nagle poczułem jak ktoś chce otworzyć drzwi. Przesunąłem się, więc na bok. Skuliłem się w rogu ściany. Do pokoju wszedł Louis. Jak zwykle miał potargane włosy. Założył zwykły biały T-shirt i szare spodnie dresowe. Wyglądał zjawiskowo...Znaczy się wtedy mógł przyjść do mnie w worku po ziemniakach i wyglądałby jak młody bóg.
              Chłopak był wyraźnie smutny. Miał jeszcze podkrążone oczy. Musiał naprawdę długo płakać. Podszedł i usiadł obok mnie. Siedzieliśmy tak w ciszy. Po chwili odwróciłem się w jego stronę. Lou cały czas mi się przyglądał. Nie mogłem tego wytrzymać. Wyglądał na najbardziej nieszczęśliwego człowieka na Ziemi. I to wszystko przeze mnie.
-Przepraszam- wyszeptał.
-Nie...nie masz, za co- powiedziałem. Chłopak schował głowę między nogami.
-Mam- odparł. Złapałem jego rękę, ale on szybko wstał i musiałem go puścić. Spojrzałem na niego zdziwiony.
-Harry, nie powinienem był tego robić- wybełkotał.
-Ale zrobiłeś- powiedziałem. Lou zaczął nerwowo po pokoju.
-To było głupie- stwierdził.
-Więc mnie nie kochasz?- Spytałem po prostu. Chłopak gwałtownie się odwrócił.
-Tak, znaczy się nie. Aaaa- powiedział i od razu się speszył. Kucnął na środku pokoju i zaczął masować skronie.
-To, co w końcu?- Zapytałem. Louis zaczął intensywnie na mnie patrzeć.
-To skomplikowane- powiedział.
-Wszystko jest skomplikowane, ale Lou...ludzi nie całuje się od tak sobie- odparłem. Chłopak ponownie wstał i podszedł do okna.
-Harry, ja naprawdę nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć- zaczął, a ja wstałem żeby do niego podejść-wtedy jak do ciebie zadzwoniłem, to chciałem się spotkać, żeby ci to wszystko powiedzieć. O tym, że cały czas o tobie myślę, że cały czas marzę żeby ciebie dotknąć. Ale wtedy zniknąłeś razem z nią. Bardzo...bardzo się o ciebie bałem. Bałem się, że już nigdy więcej cię nie zobaczę. Że już nigdy więcej nie usłyszę twojego pięknego głosu. Że nigdy nie będę mógł ci powiedzieć, co do ciebie czuję. Nie spałem po nocach, żeby cię znaleźć. O wątpiła, że tego dokonam, ale ja nie spocząłem. Cierpliwie szukałem, sprawdziłem Jade. Byłem wtedy na nią tak wściekły. Byłem wściekły, że przez nią mi cię zabrali- te słowa brzmiały tak znajomo.- Ale cię znalazłem. Byłem tak bardzo szczęśliwy. Myślałem wtedy, że od razu ci wszystko powiem, że wszystko się między nami ułoży. Nawet myślałem, że moglibyśmy razem zamieszkać, ogólnie razem być. Ułożyłem miliard scenariuszy naszego życia. Ale spytałem się o to czy ją kochasz. Twoja odpowiedź mnie zabolała. Moje serce pękło. Musiałem przed tobą udawać, że cieszę się, że jesteś szczęśliwy. Byłem samolubny, ale kiedy zobaczyłem w agencji jak za nią biegniesz, jak bardzo ją kochasz, z jakim uczuciem na nią patrzyłeś, zrozumiałem jak wielkim jestem idiotą. Chciałem być z kimś, kto już kogoś kocha. W dodatku jest hetero i w życiu nie spojrzałby z miłością na mężczyznę. Starałem się przez tę krótką chwilę przestać o tobie myśleć. Wykasować wszystko to, co do tej pory czułem. Ale jak widziałem jak płaczesz, jak cierpisz...jak mówiłeś, że ja nic nie rozumiem, nie wytrzymałem. Musiałem to zrobić, ale obiecuję ci, że nigdy to się nie powtórzy- skończył i spojrzał na mnie. Stykaliśmy się ramionami, a ja wtedy nie wierzyłem, czego słucham. To był najsilniejszy człowiek, jakiego poznałem.
-A, co jeśli chciałbym, żeby to się powtórzyło?- Zapytałem. Louis otworzył buzię. Sam chciałem to zrobić, bo nie wierzyłem, co powiedziałem. Ale wtedy działem pod wpływem chwili, nie myślałem o konsekwencjach.
-Nie chcesz tego-mruknął. Wtedy złapałem go za rękę.
-A co, jeśli jednak chcę? Co jeśli chcę jeszcze raz to zrobić? Żebyś znowu mnie pocałował, przytulił. Co jeśli chcę żebyś powiedział, wprost, że mnie kochasz- zacząłem mówić. To był impuls. To była chęć znalezienia spokoju. Nawet u boku chłopaka.
-Kochasz Jade, a we mnie znalazłbyś tylko chwilowe ukojenie. Nie chcę zniszczyć tego, co jest między wami. Czułbym się z tym potwornie- powiedział. Staliśmy przez chwilę i żaden z nas nie mógł się odezwać. Puściłem jego dłoń. Louis mógł mieć rację. Mogłem go potrzebować tylko na chwilę. Gdyby Jade wróciła, od razu bym go zostawił, a wtedy bym złamał mu serce.
-Tak po prostu przestaniesz mnie kochać?- dopytałem.
        Chłopak zapatrzył się w przestrzeń za oknem. Intensywnie zastanawiał się nad odpowiedzią. Delikatnie zmarszczył czoło, zawsze tak robił. Louis naprawdę wyglądał jakby był nieobecny. Jakby sam nie chciał odpowiadać na to pytanie, ale dla mnie czas dłużył się nieubłaganie. Czekałem na to co on powie. Jednak nie wiedziałem, czego ja w ogóle chciałem. Chciałem żeby powiedział, że mnie wkręcił i nagle wpadną faceci z kamerami i krzykną "mamy cię".
           Ale w głębi duszy, chciałem żeby jednak powiedział "kocham cię". Chociaż chwilę wcześniej stwierdziłem, że to głupie. To wszystko było ciężkie, niezrozumiałe. Wszystko działo się dla mnie za szybko. Czułem się jakbym był na jakiejś karuzeli emocjonalnej. To było potworne uczucie.
-Harry, ja naprawdę nie wiem czy cię kocham tak, że kocham. Nigdy niczego nie czułem do faceta- odpowiedział.
-Ja też- dodałem.
-A teraz coś czujesz, prawda?- zapytał. Pokręciłem twierdząco głową.
-Cóż za ironia. Nie możemy określić naszych uczuć, a jednak się pocałowaliśmy- parsknął Lou. Ja też cicho się zaśmiałem.
-Ale muszę ci przyznać, że zajebiście całujesz- wypaliłem. Chłopak uśmiechnął się i delikatnie zarumienił.
-Ty też- dopowiedział i ja też poczułem jak policzki zaczynają mnie piec.- Ale naprawdę obiecuję, że już nigdy to się nie powtórzy.
-Dasz radę zapomnieć? To nie takie proste- powiedziałem. Louis głośno westchnął.
-Wiesz, myślę, że to zwykłe zauroczenie. I chyba dam radę- stwierdził.
Bullshit
-Wierzę w ciebie- powiedziałem dodając mu otuchy.
-To może nie jest odpowiedni moment, ale jak się trzymasz, jeśli chodzi o Jade?- zapytał. Wziąłem głęboki wdech. Musiał o to zapytać.
-Ja dalej nie rozumiem jak ona mogła to zrobić- westchnąłem.
-Kate sądzi, że to wszystko twoją wina. Chyba nie rozumie jak naprawdę to było. Jade starała się jej to wytłumaczyć, ale ona była uparta- powiedział Lou. Zamknąłem oczy i po policzku spłynęła mi jedna łza. Louis ją wytarł.
-Hej, będzie dobrze. Obiecuję, że ją znajdę. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żebyście mogli być razem- powiedział. Spojrzałem na chłopaka.
          Nie zasługiwałem na niego. Po prostu nie byłem godzien jego uwagi i uczuć. On nadal bezwzględnie dążył do uszczęśliwienia mnie, a zarazem do jego unieszczęśliwienia. Jak on tak mógł. To go musiało niszczyć od środka i mnie zresztą też. Świadomość tego wszystkiego za bardzo przytłaczała.
-Jesteś wspaniały- wyszeptałem i musiałem go przytulić. Chociaż ten jeden raz.

wtorek, 9 grudnia 2014

Chapitre 37

Za motyw, który się tu pojawia, możecie dziękować mojej koleżance :3
_________________________________________________________________________________

Wyszliśmy razem z Louisem z klubu. Od razu podszedłem do samochodu chłopaka, który stał niedaleko. Usłyszałem tylko dźwięk, dzięki któremu wiedziałem, że auto zostało otwarte. Wszedłem do środka i oparłem się o siedzenie. Chwilę później na miejscu obok siedział mój przyjaciel.
-Zapnij pas- nakazał mi. Zrobiłem to powoli. Strasznie źle się czułem i chciałem już pójść spać.
-Gdzie jedziemy?- zapytałem słabo. Louis odpalił silni i zaczął wyjeżdżać.
-Do domu- rzucił krótko, bo skupił się na manewrze.
-Nie mam domu- odparłem ze smutkiem, a to była prawda. Moje mieszkanie zostało zmiecione z powierzchni Ziemi.
-Mój dom, to twój dom- powiedział chłopak. Trochę mnie tym uspokoił.
             Kiedy jechaliśmy, zaczęło robić się ciemno. Podążaliśmy tymi mniej zatłoczonymi londyńskimi ulicami. Słońce przepięknie oświetlało budynki. Widać było jak, od niektóry ono się odbijało.
            Mijaliśmy szybko różne domy. Wpatrywałem się za krajobraz za oknem. Nie miałem nic ciekawszego do roboty. Najchętniej bym się wyłączył i już nic nie myślał. Jednak wiedziałem, że nie uda mi się to.
             Minęło kilka minut i zaleźliśmy się na na parkingu przy budynku, w którym mieszkał chłopak. Żaden z nas nie zrobił nic. Spojrzałem w końcu na niego. Louis mocno zacisnął ręce na kierownicy. Wyglądał na zestresowanego.
-Lou, idziemy?- zapytałem. On mocno zamknął oczy.
-Tak- westchnął i wyszedł z samochodu. Zrobiłem to samo. Ruszyliśmy w stronę windy.
                 Przez cały ten czas, przerażała mnie cisza. Nie potrafiłem wydusić z siebie słowa. Bałem się, że zrobiłem coś źle. Od początku tamtego dnia Louis wyglądał nie najlepiej. Musiało się coś poważnego stać, a może to była moja sprawka? Nie wiedziałem, co mogłem mu powiedzieć, czy go jakoś pocieszyć. Chłopak ciągle wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w podłogę. Przerażało mnie to.
-Obiecaj, że jak tylko znajdziemy się w domu, to się położysz- odezwałem się w końcu. On pierwszy raz od długiego czasu popatrzył mi w oczy. Wtedy obnażył całe swoje zmęczenie i smutek, jakie w nim były. Wymusił delikatny uśmiech.
-Oczywiście- odpowiedział. Po chwili znaleźliśmy się w jego mieszkaniu.
                Lubiłem tam przebywać. Jego dom miał, standardowo jedno piętro. Całe mieszkanie nie miało jakiegoś ładu i składu. Panował tam wieczny bałagan. Louis nie należał do grupy tych, co lubią sprzątać. Wolał nieporządek, to mu czasem pomagało.
-Mówienie ci żebyś się rozgościł będzie czymś zbędnym- powiedział chłopak, a ja cicho się zaśmiałem. Miałem ochotę rzucić się na kanapę, ale wtedy bym z niej nie zszedł.
-Czy mogę gdzieś się położyć?- zapytałem, a Louis pokiwał głową. Zaprowadził mnie do jednego z pokojów gościnnych. Do niego czasem przyjeżdżali rodzice, więc on jego potrzebował. Chociaż przeważnie ja tam przebywałem.
         Pokój miał jedynie łóżko i szafę na ubrania. Jednak bardzo mi się podobał. Całe pomieszczenie było pomalowane na delikatny błękit. Zawsze mogłem się tam zrelaksować i czasem zapomnieć o problemach. W dodatku było tam wielkie okno, dzięki któremu mogłem podziwiać cały Londyn w jego pełnej okazałości.
         Nawet nie zauważyłem, kiedy Louis wyszedł z pokoju. Podszedłem potem do szafy z ubraniami. Otworzyłem ją i wyjąłem stamtąd rzeczy, które kiedyś u niego zostawiłem. Były to luźne spodnie dresowe i biała bluzka z napisem „Free Fucks”, którą zresztą dostałem od Lou. Przebrałem się, a wcześniejsze rzeczy rzuciłem w kąt. Opadłem na łóżko. Było mi wygodnie, mimo tego, że połowa nóg wystawała mi poza.
              Myślałem, że zaczynałem zasypiać, kiedy nagle do pokoju wszedł Louis. Chłopak zdołał zdjąć z siebie T-shirt. Jednak zauważyłem pewną zmianę. Bez słowa wstałem i zacząłem iść w stronę Tomlinsona.
-Widzę, że już sobie poradziłeś z kwestią ubrania- zażartował. Dotknąłem jego skóry na obojczyku. Chłopak zamarł. Był tam tatuaż, którego nigdy wcześniej nie widziałem. Był to szereg liter w nieznanym mi języku.
חיים
-Co to znaczy?- zapytałem, a chłopak głośno westchnął.
-Życie- wyszeptał, a ja spojrzałem na niego. Obiecał, ze nigdy tego nie zrobi.
            Kiedyś rozmawialiśmy o tym, co by się stało, gdybym zniknął. On powiedział, że na pewno by mnie szukał i tak dalej. Wspomniał również, że musiałby jakoś o mnie pamiętać. Dużo ludzi łatwo mogło na niego wpłynąć. Mogli mu wmówić, że umarłem albo nie będzie mógł mnie odnaleźć, a on chciał jakoś wytrwać. Wpadł na idiotyczny pomysł, wytatuowania czegoś, co będzie mu przypominać o tym, że ja nadal żyję. Ja stwierdziłem, że tylko straci na mnie skrawek swojego ciała.
-Obiecałeś- powiedziałem. On podniósł oczy do góry.
-Obiecałem, ale nie dotrzymałem słowa. Nawet nie wiesz jak ciężko było nie pozwolić wtargnąć do mojej głowy myślą, że jednak nie żyjesz. Przynajmniej za każdym razem jak spojrzałem w lustro, wiedziałem, że gdzieś jesteś- zaczął się tłumaczyć.
-Ale nie było mnie aż tak długo- zauważyłem. On pokręcił przecząco głową.
-Trzy tygodnie. To było 21 dni. To było 21 dób, przez które cały czas cię szukałem. Myślałem, że trwało to wieczność- wycedził przez zęby.
             Aż tyle? Minęło tyle czasu. Nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie było już maja, zaczął się czerwiec. Jeszcze to, co on mi powiedział. Nie mogłem tego pojąć.
-Przepraszam- powiedziałem słabo. Twarz chłopaka nieco złagodniał.
-Nie szkodzi- odparł. Staliśmy długo w ciszy. Widziałem, że chłopaka coś dręczy. Nie wiedziałem tylko, co.
Nie wiedziałem, jak mu to powiedzieć.
-Czy coś się stało?- zapytałem nieśmiało. Louis mocno zacisnął usta.
-Nie za bardzo wiem jak zacząć- powiedział, a ja już wtedy się zorientowałem, że ta rozmowa nie wróży nic dobrego.- Jade miała pewien powód, przez który cię nie odwiedzała- kiedy tylko wypowiedział jej imię, moje tętno przyspieszyło.- Tylko cud sprawił, że się dzisiaj znalazła w agencji. Mianowicie, wróciła Kate- myślałem, ze zemdleję. Jej matka była nieobliczalna. Znałem ją i wiedziałem, że nie pogodziła się z tym, że Jade jest dorosła. W dodatku nie chciała jej od siebie puścić. Jej przyjazd mógł oznaczać same kłopoty.- Jade starała się wyjaśnić wszystko Kate, ale ona jej nie słucha. Jest na ciebie wściekła. Nie chce, żeby…żeby jej córka zadawał się z kimś takim jak ty- powiedział. Stanęło mi serce. Poczułem jak pocą mi się ręce. Mój mózg pracował na zwiększonych obrotach.
-Co, co ona zrobiła?- zapytałem jąkając się. Louis głośno westchnął.
-Dziewczyna dostał się na studia w USA. Kate z nią tam dzisiaj poleciała- powiedział.
              Nie wierzyłem. Byłem przerażony. Ona mi ją zabrała. Zacząłem się cały trząść. Oparłem się o ścianę, bardzo ciężko oddychałem.
-Harry uspokój się, będzie dobrze- wyszeptał Louis. Ja go jednak nie słuchałem. Byłem jak w transie. Nic mnie nie obchodziło.
-Zabrała...Ona ją zabrała!- krzyknąłem.
           Nie płakałem często. Prawie nigdy. Rzadko okazywałem smutek czy jakiekolwiek emocje. Zawsze starałem się pokazywać, że jestem obojętny wobec bólu. Ale wtedy się rozkleiłem. Łzy zaczęły mi obficie płynąć po policzkach.
Nie mogłem na to patrzeć.
-Haz, proszę cię, przestań- powiedział Louis. Złapał mnie delikatnie za ramiona. Potem niepewnie przytulił.
On dłużej nie mógł
Płakałem na jego nagie ramię. Zacieśniłem uścisk. Potrzebowałem przytulenia, nawet od Louisa. Potrzebowałem jakiegokolwiek oparcia, bo czułem, jakbym został ze wszystkim sam.
-Ale ja bez niej nie przeżyję- wybełkotałem. Chłopak odsunął mnie od siebie.
-Dasz radę. Wierzę w ciebie- odparł spokojnie. Dostałem jakby ataku dreszczy.
-Ty nic nie rozumiesz- powiedziałem cicho.- Ty nic nie rozumiesz!- krzyknąłem. Zobaczyłem jak oczy Lou robiły się szkliste. Nie wiedziałem i nie interesowało mnie, czemu.
Dlaczego on mnie ranił?
-Hazza uspokój się- mówił cały czas spokojnie.
-Jak mam się uspokoić! A zresztą ty nic nie rozumiesz! Ty nigdy nie miałeś tak, że nie mogłeś z kimś być. Z kimś, kogo cholernie kochasz- krzyczałem dalej.
Ja nie mogłem dalej na to patrzeć
I nagle...Louis położył rękę na moim policzku. Zaczął go delikatnie masować kciukiem. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Nie mogłem złapać tchu.
-Harry, ja w-wiem co to znaczy- powiedział ledwo słyszalnie chłopak.
To było głupie, ale nie wytrzymałem
Lou zaczął się do mnie przybliżać. Już nie było nawet milimetra odległości między nami. Chłopak nagle złączył nasze wargi. Zaczął mnie delikatnie całować. Ja nie wiedziałem, co się ze mną zaczęło dziać. Jakbym był w innym świecie. Zacząłem odwzajemniać jego pocałunek. Oplotłem ręce wokół jego szyi, a on położył dłonie na moich plecach. Czy to było...Złe? Nie. Obrzydliwe? Nie. Wspaniałe? Tak.
            W życiu nie pomyślałbym, że pocałowałbym się z chłopakiem, a co dopiero z moim przyjacielem. Wtedy zapomniałem o Jade, o wszystkich problemach. Byłem ja i on. Ja i Louis. Nic się dla mnie nie liczyło. Pragnąłem tylko jego i jego ust. Byłem zachłanny, wiem o tym. Jednak to było tak wspaniałe, że nie mogłem przestać.
Staliśmy tam może minutę, może godzinę. Nie wiem. Ale w pewnym momencie uświadomiłem sobie, co robimy.                       
              Odsunąłem się powoli od Lou, nie patrząc mu w oczy. Położyłem dłoń na jego piersi. Dopiero wtedy na niego spojrzałem. Zaczął płakać. Odszedł gwałtownie ode mnie. Jednak ja go nadal trzymałem mocno za rękę.
-Harry, przepraszam- wyjąkał. Wyrwał się i wybiegł z pokoju. Ja rzuciłem się za nim, ale on zamknął za sobą drzwi. Cały czas krzyczałem jego imię. Usiadłem i też zacząłem płakać.
           Najpierw Jade, potem on. W dodatku to był Louis. Chłopak, mój przyjaciel. Jak mogłem być tak ślepy. Louis mnie kochał. Mówił do mnie czasem pieszczotliwie i przytulał się, ale nie sądziłem, że to, dlatego. On się o mnie martwił, przejmował, a ja go odrzucałem. On był ze mną zawsze i nigdy mnie nie opuścił. Czułem się jak potwór. Raniłem wszystkich, których kocham. Jego, ją. I jeszcze zaczynałem wariować. Nagle zacząłem coś czuć do Louisa. Jednak nie było to to samo, co do Jade, ale czasem niektóre pocałunki mogą wszystko zmienić. Cały pogląd na świat, na życie.
Siedziałem pod drzwiami i dalej cicho łkałem. Po drugiej stronie słyszałem jak Louis głośno płakał i mruczał, że jest idiotą.

________________________________________________________________________________



A teraz coś ode mnie, czyli Doradcy do Spraw Doboru Majtek. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia, jedynie krótkie, ale szczere 'przepraszam', bo Was trochę ignorowałam, no ale najważniejszy moment LMDC, który zresztą powstał dzięki mnie musi mieć ilustrację! Część wzorowana co prawda na innym arcie, ale co tam :P