Witaj!

wtorek, 23 grudnia 2014

Chapitre 40

-Hej Harry- powiedziała radośnie Jade. Stałem w kuchni i robiłem nam śniadanie. Dziewczyna przed chwilą wstała z łóżka. Założyła moją koszulę, która była pozapinana w cały świat. W dodatku była zaspana i to nadawało jej to ogromnego uroku. Mimo tego, że cały czas była piękna. To było irytujące. Nie mogła przestać być perfekcyjna.
-Cześć skarbie- rzuciłem szybko i powróciłem do dalszego przyrządzania kanapek. Dziewczyna stanęła po przeciwnej stronie blatu.
-Te pyszności tylko dla mnie?- zapytała. Zaśmiałem się cicho.
-A zjesz to wszystko?- odpowiedziałem pytaniem. Ona udał, że nad czymś się zastanawiała. Po czym zrobiła nietęgą minę i pokręciła przecząco głową.
-Nie, ale na pewno mi pomożesz- oznajmiła z zadowoleniem. Odłożyłem nóż, którym smarowałem masło. Podszedłem do dziewczyny. Ona była taka wspaniała. Cały czas ze mną była. Jak ja ją kochałem, a ona mnie.
           Stanąłem naprzeciwko niej i objąłem ją w tali.
-Jak zwykle ci pomogę moja księżniczko- powiedziałem. Jade poszerzyła swój uśmiech. Stanęła na palcach, żeby przybliżyć się do mnie. Od razu wykorzystałem to, żeby złożyć delikatny pocałunek na jej wargach. Ona go odwzajemniła. Z czasem pocałunek zaczął się robić coraz bardziej zachłanny. Podniosłem dziewczynę za biodra i podszedłem do stołu. Nadal nie przerywając całowania, pomogłem jej usiąść na blacie.
             Uwielbiałem ją tak całować. W ogóle uwielbiałem ją całować. Wtedy przez całe moje ciało zawsze przechodziły fale przyjemnego ciepła. Wiedziałem, że ona też to bardzo lubiła.
-Kocham cię- wyszeptałem w przerwach między pocałunkami. Wsunąłem wtedy moją rękę pod bluzkę i przejechałem po linii jej kręgosłupa.- Cholernie cię kocham- mówiłem dalej. Oderwałem się od jej ust i zacząłem ją całować po szyi. Wiedziałem, że mogła dać się zabić za to, żebym to robił. Zatopiła wtedy delikatnie dłonie w moich włosach.
-Ja ciebie też- powiedziała. Nagle usłyszałem jej cichy śmiech. Nie zwróciłem na niego uwagi. Zacząłem wtedy składać pocałunki bliżej jej żuchwy. Boże jak, ja to kochałem. Poczułem jak przybliżyła swoje usta do mojego ucha.
-Jednak oboje dobrze wiemy, że mnie tu nie ma-oznajmiła mówiąc to subtelnie. Wtedy zamarłem. To znowu się stało. -Jestem tylko iluzją, którą chcesz zobaczyć, Harry- szeptała mi dalej. Moje serce biło bardzo szybko. Znowu zacząłem wariować. Nie potrafiłem od niej odejść. Nadal chciałem ją czuć, chociaż wiedziałem, co się stanie.-Kochaj mnie dalej. Kochaj mnie mocniej- powiedziała.
              Zamknąłem oczy. Nadal czułem ciepło jej ciała. Jednak wiedziałem, że znowu to się stało. Znowu mi odwaliło. Byłem tchórzem, bo bałem się podnieść powieki. Nie chciałem, żeby ona zniknęła. Chciałem, żeby było tak zawsze.
             Wtedy zaczęły do mnie dochodzić wszystkie dźwięki, które mnie otaczały. Słyszałem urywki rozmów ludzi. Gdzieś ktoś szedł i pchał wózek. Odgłosów było coraz więcej. W dodatku przestawałem odczuwać jej obecność. Znikała wraz z moim powrotem. Jednak jak zwykle musiała.
-Kochaj tak mocno, aż umrzesz- ledwo usłyszałem jej głos.
-Kocham cię- wyszeptałem i otworzyłem oczy. Wokół mnie było pełno ludzi. Wszędzie gdzieś biegali albo coś robili. Musiałem odtworzyć gdzie ja byłem. Znajdowałem się w szpitalu. Moja dłoń spoczywała na kieszeni ze jej zdjęciami.
-Hej, coś się stało?- zapytał z troską Louis. Nie za bardzo mogłem się otrząsnąć. Byłem wtedy zdezorientowany. Kompletnie nie wiedziałem, co się ze mną wtedy działo. Chłopak zobaczył to i potrząsnął mnie za ramię.-Halo, Ziemia do Harry’ego- delikatnie się odwróciłem w jego stronę. Bałem się mu o tym powiedzieć. Znowu się to wydarzyło, w dodatku w szpitalu. Nie umiałem tego kontrolować.
           Jade miała rację. Zawsze ze mną była i nie zniknęła chociażby na chwilę. Zawładnęła całym moim umysłem. To było straszne. Nie potrafiłem się od niej oderwać. Tylko i wyłącznie to pozwalało mi o niej przestać myśleć, ale tylko na parę minut.
-To znowu się stało- wyszeptałem. Wyraz twarzy Lou diametralnie się zmienił. Wstąpił na nią smutek. Wiedziałem, że bolało go za każdym razem, gdy to się działo.
               Wiedziałem, że tak naprawdę bolało go, gdy na mnie patrzył. Przestałem już być ślepy. Chłopak nie przestał mnie kochać. Nie potrafił robić nic innego. Starał się normalnie żyć, ale ja widziałem, że nie mógł. Nie pozwolił mi się od niego wyprowadzić. Cały czas się mną zajmował i o mnie martwił. Pogodził pracę w agencji, z niańczeniem mnie. Nie umiałem samodzielnie żyć. Nic nie jadłem, nie mogłem spać. Musiałem brać silne leki, od których po pewnym czasie się uzależniłem. Louis starał się mi jakoś ulżyć cierpień, ale słabo mu to wychodziło. Do czasu, kiedy nie postanowiłem zniknąć. Chciałem, żeby zaczął normalnie żyć. Mnie nie było to już potrzebne. Jade nie było już tak długo. Gdyby chciała, na pewno by do mnie wróciła. Jednak nie stało to się. Lou jej szukał, ale miał utrudnione zadanie, bo Jared zniknął. Wszyscy oprócz niego mnie zostawili. To bolało.
               I kiedy w końcu postanowiłem odejść, chłopak się załamał. Pamiętam jak siedział ze mną w szpitalu i po prostu płakał. Nie mógł uwierzyć, że chciałem to zrobić. Jednak to wszystko było dla niego. Tylko tyle mogłem zrobić. Coraz bardziej piekły mnie płuca, kiedy wiedziałem, że nie mogłem oddychać tym samym powietrzem, co ona. Więc nie chciałem oddychać. Louis pilnował mnie od tamtej pory. Kiedy wychodził do pracy, nie zostawało mu nic innego, jak zamykanie mnie w moim pokoju. Wiedział, że nie ma sposobu, żeby mnie uszczęśliwić. Najbardziej nie chciał, żebym tam trafił. Jednak ja wiedziałem, że był to jedyny sposób. Musiałem to wtedy zrobić. Nie mogłem już być dłużej dla niego brzemieniem. Bez względu na to czy mnie kochał czy nie, musiałem to przerwać. I tak byłem już martwy, więc było mi wszystko jedno.
-Harry, już jest wszystko dobrze- powiedział spokojnie. Obaj wiedzieliśmy, że nie jest dobrze. Wpatrywałem się intensywnie w chłopaka. Chwile później zobaczyłem, że z gabinetu wyszła jakaś kobieta.
-Czy jest tu pan Harry Styles?- zapytała. Louis niepewnie wstał z miejsca. Mi przyspieszyło bicie serca. Jednak wiedziałem, że robiłem to, co należy. Robiłem to dla jego dobra.
-To ja- powiedziałem cicho, a pielęgniarka uśmiechnęła się. Podniosłem się z krzesełka. Zacząłem iść razem z chłopakiem w stronę pokoju.
-Zapraszam- odparła kobieta i zaprosiła mnie do środka.
                Było tam bardzo jasno. Światło, które wpadało do środka rozświetlało całe pomieszczenie. W dodatku śnieg, który pojawił się w Anglii pierwszy raz od bardzo dawna, nadawał wszystkiemu niezwykłej aury nieskazitelności. Byłem tam już nie pierwszy raz, ale za każdym razem tamto miejsce wywoływało dziwny lęk. Nie mogłem tego za bardzo wytłumaczyć.
               Przy biurku siedział mężczyzna. Na moje oko miał koło 50 lat, ale bardzo dobrze się trzymał. Jak zwykle był schludnie ubrany. Nie nosił jak inni lekarze białego fartucha. Może, dlatego, że był psychiatrą.
-Dzień dobry- powiedział.
-Witam- odparłem. Jak zwykle usiadłem na krześle naprzeciwko lekarza, a Louis stał w kącie. Wolałem, żeby zawsze przy mnie był.
-Jak się dzisiaj czujesz?- zapytał. Od razu wbiłem wzrok w podłogę.
-Tak jak zwykle- mruknąłem, a doktor głośno westchnął.
-To znaczy?- dopytał i już wtedy wiedział, że ta rozmowa znowu nie przyniesie żadnych efektów.
-Beznadziejnie- odpowiedziałem. Chciałem to z nim szybko załatwić. On już wiedział, bo rozmawiałem z nim na ten temat prze telefon. Nie chciałem już dłużej komukolwiek uprzykrzać życia. Szczególnie Louisowi.
-Nie ma żadnej poprawy? Nie miałeś ostatnio jakiegoś dnia, w którym czułeś się dobrze?- zapytał z nadzieją.
-Tak, kiedy się napiłem- powiedziałem. Usłyszałem ciche westchnięcie mojego przyjaciela.
-Harry, dobrze wiesz- zaczął lekarz.
-Wiem, ze muszę przestać pić. Wiem, ze powinienem zacząć żyć długo i szczęśliwie, ale nie potrafię. Nie potrafię już nawet żyć- wtrąciłem. Nie mogłem już dłużej wytrzymać mojej bezsilności.
-Nie mów tak- powiedział Louis. Nie byłem w stanie wtedy na niego spojrzeć. Wiedziałem, że słowa, które miałem wypowiedzieć go zranią.
-Nie umiem bez niej żyć. Nie ma minuty, w której bym o niej nie myślał. Od roku, siedmiu miesięcy i 24 dni, nie umiem robić nic innego. Nawet we śnie ona ze mną jest. Nie chcę już tego dłużej znosić. Jednak wiem, że nie dopuścicie do tego, żebym to zrobił. Chcecie mnie ratować, ale ja tego nie chcę. Obydwaj dobrze wiemy co chciał pan zrobić, kiedy spotkał mnie pan na oddziale. Usłyszałem jak kłócił się pan z Louisem. Czemu pan go wtedy słuchał?- mówiłem i starałem się, żebym nie załamał głosu. Mówiłem tak, jakby mój przyjaciel wcale tam nie stał.- Nie chcę drugiej szansy. Ona do mnie nie wróci. Nie mogę już dłużej być ciężarem. Nie chcę już mieszkać z Louisem- powiedziałem. Chłopak do mnie podszedł i kucnął obok mnie.
-Nie masz prawa tego zrobić. Musisz walczyć, Harry nie możesz mi tego zrobić- wyjąkał przyjaciel. Zamknąłem mocno oczy.
-Nie chcę być już ciężarem. Powinien był pan to zrobić trzy tygodnie temu, ale uległ mu pan- powiedziałem do lekarza. Potem odwróciłem się w stronę Louisa. Widziałem, ze z trudem powstrzymuje się od płaczu.
-Harry, błagam, nie rób tego jeszcze- wyszeptał.
-Przepraszam- powiedziałem. Usłyszałem głośne westchnienie lekarza.
-Owszem, powinien był to zrobić. Mój błąd. Proszę jutro stawić się na St. Valentin Street. Zobaczymy się tam i wszystko ci wyjaśnię- odparł lekarz.
-Tak po prostu? Zamknie go pan w zakładzie i będzie po problemie- zaczął się kłócić Lou. Słyszałem, ze jego głos przepełniony był goryczą.
-Tam będzie miał 24 godzinną opiekę- i co z tego? Najważniejsze będzie to, że mój przyjaciel nie będzie się ze mną musiał użerać. Miłość jest ślepa.-Zresztą, to twój wybór Harry- zwrócił się do mnie. Tak, to mój wybór.
                Wyszliśmy z Louisem z gabinetu. Żaden z nas nie powiedział nawet słowa. Założyłem kurtkę i zaczęliśmy kierować się w stronę wyjścia. Louis wyglądał jakby był nieobecny. Na zewnątrz było zimno. Nic dziwnego, styczeń dawał się we znaki. Obydwaj nadal milcząc wsiedliśmy do samochodu. Dopiero, kiedy chłopak zamknął drzwi, dał upust swoim emocjom. Zaczął płakać, ale tak histerycznie. Oprał głowę o kierownicę. Nie wiedziałem, co mogłem mu powiedzieć.
-Dlaczego taki jesteś?- zapytał nadal łkając.-Chcę ci pomóc idioto. Bardzo chcę.
-Ale ja nie chcę. Marzę tylko o tym, żebyś normalnie żył. Jestem dla ciebie tylko i wyłącznie ciężarem. Nienawidzę siebie. Muszę zniknąć z twojego życia- zacząłem mu tłumaczyć i zobaczyłem, że mój głos zaczyna się łamać. Louis podniósł głowę znad kierownicy i na mnie popatrzył. Jego oczy były szkliste.
-Jesteś dla mnie kimś ważnym. Nie będę potrafił żyć ze świadomością, że ciebie koło mnie nie ma. Będę do ciebie przychodzić, kiedy tylko będę mógł. Wiesz, że to się nie skończy- wybełkotał. Nie mogłem wytrzymać tego jak on cierpi. Jednak musiałem odejść, to było jedyne rozsądne rozwiązanie.
-Zacznij żyć. Zacznij żyć beze mnie. Dotrzymaj wreszcie obietnicy i przestań mnie kochać- powiedziałem. On wtedy zamarł. Wiedziałem, że go zraniłem, ale ja nie byłem w stanie dłużej z nim być.
-Nie potrafię przestać- wyszeptał.

                Nie odezwaliśmy się już potem do siebie. Nie mogliśmy znaleźć odpowiednich słów. Nie umiałem mu już nic powiedzieć. Wiedziałem, że nie było to wszystko łatwe, ale chciałem mu jak najmniej boleśnie mu to przekazać. Jednak wyszło jak zwykle.
_________________________________________________________________________________


Trochę się dzieje, a raczej wali :P
Pojawiła się sonda, mam nadzieję, że każdy z was zajrzy i poświęci 30 sekund, żeby oddać głos ;)
I oczywiście lecę z życzeniami :D
Zdrowych, wesołych, super świąt! Mnóstwo prezentów spełnienia marzeń i czego jeszcze chcecie :D

2 komentarze:

  1. Hejoooooo
    Super rozdzial.
    mam nadzieje ze louis nie pozwoli mu odejsc a jade sie znajdzie lub chociaz sa jakis znak lub podpowiedz. Czekam na kolejny!
    @NiamsLov

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział naprawdę :)
    szkoda, ze to się tak potoczyło :( dlaczego ona poprostu nie wroci? On ja przecież kocha...tak nad życie. I jeszcze ten Louis to boli moje serduszko. Zawsze jak cierpi, czuję jakby wbijano we mnie malutkie igły. Ale naprawdę wspaniały blog. :)

    OdpowiedzUsuń