Witaj!

wtorek, 30 września 2014

Chapitre 28

                  Starłem się iść szybko, ale ból stawał się nie do zniesienia. Krew z ramienia ciekła mi cały czas, a w dodatku moja rana na udzie utrudniała mi chodzenie. Kiedy już myślałem, że się już wszystko skończy, że nie będzie już więcej cierpienia, los postanowił pokazać, kto tu rządzi. Jedyne, o czym myślałem to to, żeby iść na północ. Wokół było ciemno, ale dostrzegłem, z której strony mech porasta drzewa.
                   Jade była koło mnie. Próbowała mnie trzymać, kiedy zaczynałem upadać. Mówiła do mnie cały czas. Chciała mieć ze mną kontakt. Ściskało mnie za serce, że musiałem jej zafundować. Nawet się nie potrafiłem odezwać. Powinienem być dla niej oparciem, a nie ciężarem.
-Harry, błagam odezwij się. Gdzie idziemy?- zapytała z nadzieją w głosie. Spojrzałem na nią. Dziewczyna była smutna. Spierzchły jej usta, a na nogach mogłem dostrzec, że miała gęsią skórkę.
-Żyję. Idziemy do domu- wyszeptałem, a na twarzy Leto pojawiło się zdziwienie. Nagle upadłem. Jade złapała mnie i starała się podnieść. Nie miałem czasu, żeby odpocząć, musieliśmy iść. Zacisnąłem zęby i wstałem, chociaż ból zaczynał nade mną przejmować kontrolę. Szedłem dalej i nadchodzą takie momenty, kiedy ból jest tak długi i przerażający, że człowiek się do niego przyzwyczaja. Ja tak właśnie zacząłem mieć. Odzyskałem nieco siły. Zaczęliśmy wdrapywać się po jakimś pagórku i ujrzałem dom.
                     Był dosyć duży i cały zbudowany z drewna. Został ogrodzony płotem. Na szczęście tylna furtka była otwarta. Stał samotnie w lesie, a obok niego biegła droga. Może kiedyś należał do leśniczego. W każdym razie zaczęliśmy się kierować w jego stronę.
-O ten dom chodzi?- zapytała z lekkim niedowierzaniem dziewczyna.
-Chyba tak- wyszeptałem. Szedłem powoli i ostrożnie, żeby znowu się nie przewrócić. Zacisnąłem mocniej dłoń na moim ramieniu, chociaż cały czas czułem okropny ból. Musiałem stracić dużo krwi. Czułem, że cała moja koszulka jest nią przesiąknięta. Jednak musiałem jeszcze chwilę wytrzymać. Byłem zmęczony, głodny i śmierdzący. Kolejny udany dzień.
                   Niepewnie popchnąłem furtkę. Mogło być słabo, jeśli wszedłbym jakimś ludziom do domu. Bardzo chciałem złapać Jade za rękę, ale nie mogłem. Ból znacznie przeważał.
-Skarbie, wszystko okey?- zapytałem. Dziewczyna uśmiechnęła się.
-Tak, po prostu-zawiesiła się na chwilę.- Boli mnie to, że tak cierpisz-odparła słabo. Głośno westchnąłem. Martwiła się o mnie. Było to naprawdę miłe uczucie. Nigdy nikt się mną nie przejmował.
                 Stanęliśmy przy drzwiach. Wyjąłem klucze z kieszeni, chociaż nie było to łatwe, zważywszy na zaistniałą sytuację, miłe uczucie. Starałem się włożyć kluczyki do zamka, ale przez ranę moja ręka odmawiała posłuszeństwa.
-Daj- powiedziała dziewczyna i otworzyła drzwi. Czyli trafiliśmy do dobrego domu, to był sukces. Jade weszła pierwsza, a ja od razu za nią. Ona zamknęła drzwi. Zapaliła jakieś światło. W środku, o dziwo było ciepło.
-Skąd miałeś klucze? I w ogóle , skąd wiesz o tym miejscu?- dopytała mnie.
-Em…od Ivana- wyjąkałem. Na pewno chciała się czegoś więcej dowiedzieć. Jednak ja nie miałem zbytnio siły z nią rozmawiać. Chciałem coś zjeść i się położyć. Zacząłem iść przez nieduży salon. Czułem jak się potwornie pociłem i było mi niedobrze. Nie zwracałem uwagi na paplaninę Jade. Musiałem odpocząć i to szybko.
-, …bo jeśli Ivan coś ci nagadał, to nie wierz mu. On mnie nienawidzi…-słyszałem urywki monologu Angielki.
-Muszę odpocząć- wymamrotałem i opadłem na jakieś drzwi. Popchnąłem je i znalazłem się w jakimś pokoju. Było tam łóżko. Zacząłem iść w jego stronę.
-Harry!- krzyknęła Jade i złapała mnie za ramię. Za lewe ramię.
                 Krzyknąłem przeraźliwie i upadłem na podłogę. Myślałem, że zemdleję z bólu. To było nie do wytrzymania. W dodatku nie miałem pojęcia, co zrobić, żeby nie odczuwać tego cierpienia. Mój umysł był kompletnie pusty. W dodatku moje wewnętrzne ja miało ochotę rozszarpać dziewczynę na drobne kawałki albo, chociaż na nią nawrzeszczeć. Jednak nie byłem w stanie tego zrobić.
-Jezu, Harry przepraszam. Nie chciałam- zaczęła mówić Jade. Słyszałem, że głos jej się łamie. Usiadła obok mnie i mocno przytuliła, ale tak, że nie robiła mi krzywdy.-Przepraszam, naprawdę przepraszam. Kochanie bardzo boli? Boże na pewno boli, przepraszam. Jestem idiotką- łkała i delikatnie mnie głaskała po głowie. Fala najgorszego bólu przeszła, ale nadal piekło jak cholera.-Skarbie, coś mam ci pomóc? Harry?- Dopytywała. Oparłem głowę o jej szyję i zacząłem się powoli osuwać.
-Chcę odpocząć- wyszeptałem.
-Tak, pewnie-odparła.
                 Pomogła mi wstać i dojść do łózka. Ułożyła delikatnie moją głowę na poduszce. Położyła dłoń na moim czole.
-Jesteś rozpalony- powiedziała z przerażeniem. Oddychałem głęboko i starałem się zachować przytomność. Jednak było to ciężkie, bo zaczynałem odpływać. Złapała mnie za rękę, którą trzymałem na ranie.
-Nie- odparłem cicho. Dziewczyna głośno westchnęła.
-Może ci się wdać zakażenie, muszę to zobaczyć- oznajmiła spokojnie. Ja nadal patrzyłem na nią z przerażeniem. Uciekłem stamtąd, nie po te, żeby znowu cierpieć. Chciałem zaczekać, bo gdy MI6 nas by znalazło, to zawieźliby mnie do szpitala, gdzie dostał bym morfinę i nic bym nie czuł. Tak to, znów bym cierpiał. Byłem tchórzem, ale mogło mi to wtedy latać koło nosa.
-Jade, błagam cię. Jestem zbyt zmęczony- powiedziałem słabo.
To było okropne. On leżał tam, taki bezbronny i wyczerpany. To nie był ten Harry, którego poznałam. Tomo ewidentnie go zabił. Jednak tamten Harry, który leżał bez sił na łóżku, był dowodem prawdziwej odwagi. Mało, kto przezywał to, co Chorwat mu fundował. Styles przetrwał, ale zgasł. Jego pochodnia świeciła z coraz słabiej. I to mnie bolało. To właśnie rozdzierało moje serce. Nie byłam godna jego oddanie. Po prostu nie byłam
-Dobrze skarbie- powiedziała ze spokojem w głosie. Usiadła na ziemi obok łóżka i zaczęła delikatnie mnie głaskać po czole. Miała zimne ręce, ale chłód byłe przyjemny. Miałem gorączkę, ale cieszyłem się z tego, że tam była. Wystarczyła mi jej obecność, żeby czuć się nieco lepiej.
-Czy mogłabyś mi przynieść wodę i coś do jedzenia?- zapytałem nieśmiało. Ona tylko się uśmiechnęła i powiedziała, że już idzie. Kiedy wstała zauważyłem, że ma całą szyję i bluzkę w krwi. Mojej krwi. Wyszła z pokoju, a ja zacząłem się mu uważniej przyglądać.
                   Był utrzymany w zielonej tonacji. Meble były z dębu. Na ścianach były powieszone obrazy przedstawiające myśliwych. Niektórzy siedzieli majestatycznie na swoich koniach, a inni stali dumnie obok swoich zdobyczy. Nie wiedząc, czemu, ale te obrazy mnie przytłaczały. Nie lubiłem tego typu wystroju. W dodatku mój mózg zaczął płatać mi figle, bo odczuwałem strach. Strach bycia samemu. Modliłem się, żeby dziewczyna jak najszybciej wróciła. Chwilę później pojawiła się w drzwiach. W jednej ręce trzymała wodę, a w drugiej kanapki. Dopiero wtedy powróciło do mnie ogromne uczucie głodu. Uświadomiłem sobie, że byłem bez jedzenia od kilkunastu dni. Ścisnęło mnie w żołądku.
                     Jade podeszła do łózka. Pomogła mi oprzeć się o ścianę. Potem podała mi do ręki wodę. Wypiłem ją łapczywie, ale to mi wystarczyło. Zmęczenie wygrywało i nawet głód przestawał być taki ważny. Co nie znaczy, że nie pochłonąłem tamtych kanapek. Jade była przezorna i zrobiła ich z osiem. Zjadłem wszystkie. Dziewczyna przez cały czas uważnie mi się przyglądała. Co jakiś czas głaskała mnie po ręce. Może aż tak za mną tęskniła? Może byłem dla niej tak samo ważny, jak ona dla mnie?
                     Gdy skończyłem, podałem Leto talerz i cicho podziękowałem.
-Nie masz, za co- odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się przepiękny uśmiech. Dzięki niemu, nieco się rozchmurzyłem. Przesunąłem powoli rękę w stronę jej dłoni, ale bardzo to bolało, bo to była lewa ręka. Jade ujrzała grymas na swojej twarzy i to ona mnie złapała. Delikatnie zacząłem masować jej palce. Zacząłem powoli zasypiać.
-Bardzo się o ciebie martwiłam- wyszeptała. Patrzyłem na nią już nieco nieobecnym wzrokiem. Byłem pomiędzy krainą snu, a rzeczywistością.
-Ja o ciebie też- powiedziałem. Ona nachyliła się i pocałowała mnie delikatnie w policzek. Obróciłem twarz i nasze nocy się ze sobą stykały.
-Nie musisz już się niczym przejmować. Obiecuję, że już dłużej nie będziesz się musiał mną tak zajmować- powiedziała cicho. Ja wtedy odpłynąłem. Jednak nie wiem, czy to był już sen, czy prawdziwy głos Jade, bo usłyszałem ciche „kocham cię”.

___________________________________________________________________________



Ta niewdzięczna kobieta kłamała mnie, że nie zrobi na dzisiaj rysunku!
Spalę ją :3 Albo nie, bo wtedy już w ogóle nie będzie rysować :P


wtorek, 23 września 2014

Chapitre 27

He he he :P Wiem, że i tak mnie kochacie :3
Zresztą, chciałam zobaczyć jakbyście zareagowali na koniec :*
_________________________________________________________________________________

Totalnie inaczej wyobrażałem sobie umieranie. Zacznijmy od podstawowej kwestii…myślałem, że umrę, a nie będę stała jak kołek i gapił się ze zdziwieniem na Ivana!
                 Facet schował pistolet i rozejrzał się po korytarzu. Ja nadal nie za bardzo wiedziałem, co mam robić, więc chciałem się go o to zapytać. Jednak, gdy tylko otworzyłem buzię, on pokręcił głową, że nie. Złapał mnie za łokieć i ruszył w nieznanym mi kierunku. Byłem kompletnie zagubiony. Po co ten człowiek to zrobił? Miał mnie zabić, a nie! To znaczy, cieszyłem się, że żyłem, ale miałem być trupem!
                Minęliśmy kilka cel, aż w końcu Ivan nacisnął na klamkę od jednych drzwi i wepchnął mnie do środka. Stałem na środku pomieszczenia, a Chorwat zamknął wejście. Odwrócił się i chwilę patrzyliśmy na siebie jak skończeni idioci.
-Chyba oczekujesz ode mnie wyjaśnień- zaczął dosyć pewnie.
-Nie no w życiu. Po co mi wiedzieć, dlaczego mnie nie zabiłeś i po co była ta cała szopka- powiedziałem i skrzyżowałem ręce na piersi. Tamten głośno westchnął.
-Tomo kazał mi cię zabić od razu po widzeniu z Jade. Ten facet, który tam stał miał usłyszeć wystrzał pistoletu, a ja miałem potem przetransportować twoje ciało do kostnicy. Jednak jak widzisz, zmieniłem nieco plany- odparł z uśmiechem, który odwzajemniłem. Uratował mnie, chociaż nie musiał. Ryzykuje wszystko, żeby mi pomóc. Znowu.
-Dziękuję- oznajmiłem.
-Jeszcze mi nie dziękuj, bo jeszcze nie uciekliście- uspokoił mnie. Nie mogłem zakodować tego, co usłyszałem. Czy on powiedział uciekliście? Chciał, żebym ja i Jade stamtąd zwiali. To zaczynało być jak piękny sen. Chyba, że na serio umarłem.
-Dobra, ale jak mamy to zrobić?- spytałem z nadmiernym entuzjazmem. Miałem do niego tak wiele pytań, ale wiedziałem, że nie ma czasu.
                 Ivan wyjął z kieszeni pęk kluczy, co mnie zdziwiło. Wyciągnął rękę, aby mi je podać.
-Ten niebieski jest od pokoju Jade- zaczął mówić.
-Ale stoi tam uzbrojony po zęby facet- zauważyłem. Mężczyzna uśmiechnął się i podał mi pistolet, z którego wcześniej do mnie celował.
-Wątpię, żebyś się tym nie umiał posługiwać, a teraz słuchaj uważnie- ostrzegł mnie, więc starałem się skupić na jego słowach.- Zabierzesz stąd Jade i wyjdziecie tylnymi drzwiami. Przy płocie stoi kontener. Wejdziecie po nim i pójdziecie do lasu. Musicie kierować się na północ. Powinniście znaleźć tam dom. Klucze masz. Będziecie mieć tam jakieś rzeczy, ale macie dosłownie chwilę, żeby tam zostać. Potem musicie się udać na drogę numer 64 i iść cały czas w kierunku wschodnim. Po drodze ktoś was weźmie z twojej agencji- powiedział szybko i przyciszonym głosem. Przetworzyłem wszystko, co mi przekazał. Wszystko nadal wydawało mi się nierealne, zbyt piękne, aby było prawdziwe.
-Czekaj, agencja? Moja? MI6? Nie pomyliło ci się?-spytałem z niedowierzaniem. Ivan głośno westchnął.
-Tak. Chciałem się z nimi jakoś skontaktować, ale wiesz dziwnie by zabrzmiało „Hej! Jestem z mafii i trzymamy u siebie waszego agenta. Proszę przyjedziecie do niego, a przy okazji weźcie ze sobą pizzę”. Ale twój kolega mnie wyręczył- odparł.
-Louis?-zapytałem z entuzjazmem. Ivan przytaknął. Jednak o mnie nie zapomniał. Szukał mnie i to się liczyło. Ciekaw byłem jak to zrobił.
-Owszem i po ile wy macie lat, żeby zbierać figurki z Gwiezdnych Wojen?- jego słowa były przesiąknięte ironią. Chciałem już cos powiedzieć, ale on pokiwał ręką.-Nie muszę wiedzieć, a teraz…
-Zaczekaj- przerwałem mu. Był on mocno zdziwiony moim zachowaniem. Wyraźnie chciał mieć to już z głowy, ale musiałem wiedzieć jedno.-Dlaczego mi pomagasz?- spytałem. Ivan odwrócił wzrok i zaczął patrzeć w ścianę. Mocno zacisnął usta.
         Nagle mnie olśniło. Widać było, że był jednym z bliższych współpracowników Tomo. To musiał być on. Bardzo mi pomagał, a może bardziej Jade.
-To ty wtedy byłeś z Annie, prawda?-dopytałem. Mężczyzna chwilę się zastanawiał.
-Obydwie na to nie zasłużyły-wybełkotał.- Może i Jade zrobiła coś głupiego, ale nie miał prawa ich tak potraktować! Zabił moją Annie, nie pozwolę, żeby Jade cierpiała tak samo jak ja. Ze świadomością, że mogła temu zapobiec, a nic nie zrobiła- skończył.
                  Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Stanowczo za dużo informacji jak na jeden dzień. Ivan nie pomagał mi bez powodu. On wszystko wiedział. Nie chciał, żeby dziewczynie stało się coś złego. Jednak najbardziej bolało to, że on ją stracił. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, jaka to musi być wewnętrzna tragedia. Nie wiem czy potrafiłbym sobie z tym poradzić. Annie nie żyła, była z nim w ciąży. Stracił dwie bliskie swojego serca osoby. W dodatku obydwie były tak bardzo młode. Dziecko nawet się nie urodziło! Przecież to jest nie do ogarnięcia. Nie wiem, jaki cudem on jakoś normalnie funkcjonuje. Ja bym chyba sobie w łeb strzelił.
-Przykro mi- wyszeptałem. Tylko tyle mogłem z siebie wydusić.
-Daj spokój, nawet jej nie znałeś- machnął na to ręką Ivan.
-Nie znałem, to fakt, ale wiem, co to znaczy stracić bliskich- oznajmiłem i staliśmy przez chwilę w ciszy.
-Idź już- powiedział w końcu. Zacząłem się kierować w stronę drzwi, ale zatrzymałem się. To byłoby idiotyczne wyjść stamtąd nic nie mówiąc.
-Nie daj się zabić- oświadczyłem mu, a on tylko się zaśmiał.
-Ty też- dopowiedział, a ja wyszedłem z pokoju.
                  Ruszyłem pewnym krokiem przez korytarz. W kieszeni spodni trzymałem klucze, które dał mi Ivan, a w ręku miałem pistolet. Nie byłem już przerażony. Miałem władzę i siłę. Miałem broń, więc nic nie mogło mnie powstrzymać. Jeszcze dostałem przypływ adrenaliny. Nie czułem już bólu przeszywającego moje udo. W ogóle nie czułem. Chciałem tylko uwolnić stamtąd siebie i Jade. Wewnętrzne ja krzyczało, że była już najwyższa pora.
                   Stanąłem blisko ściany i delikatnie wychyliłem się, żeby zobaczyć czy przy drzwiach nadal stoi tamten mężczyzna. Był tam, jakże inaczej. Nałożyłem na głowę kaptur i mocno zacisnąłem dłoń na pistolecie. Wziąłem głęboki wdech i wiedziałem, że musiałem to wtedy zrobić.
                    Wyszedłem zza zaułku i zacząłem szybko iść w stronę osiłka. W pewnym momencie odwrócił się wyglądał jakby zobaczył ducha. Tak jakby nim byłem, bo on był przekonany, że nie żyję. Był kompletnie zdezorientowany, dzięki czemu uzyskałem nad nim przewagę. Nie mogłem jednak do niego strzelić. Ktoś mógłby to usłyszeć i od razu tam przybiec. Podniosłem rękę, w której trzymałem pistolet i uderzyłem nim z całej siły mężczyznę w głowę. Tamten opadł na ziemię. Jednak próbował wstać, co raczej nie było możliwe, bo to uderzenie powinno było go zabić. Faktem był, że straciłem ostatnio mnóstwo mocy i energii, więc nie byłem już taki silny. Zacząłem szybko szukać czegoś, co pozwoli mi się pozbyć ochroniarza, bez zbędnego hałasu. Ujrzałem, że miał przywiązany do biodra nóż. Szybko go wyjąłem i pchnąłem go w plecy mężczyzny. Nawet nie krzyknął.
                        Odrzuciłem nóź w jakiś kąt i wyjąłem z kieszenie klucze. Ręce zaczęły mi się trząść, gdy włożyłem je do zamka. Za dosłownie chwilę miałem ją zobaczyć. Nacisnąłem na klamkę. Jeszcze tylko sekunda. Popchnąłem niepewnie drzwi.
                      Jade delikatnie obróciła głowę. Kiedy mnie zobaczyła, otworzyła buzię. No tak, ona też myślała, że nie żyje. Powoli zeszłą z parapetu nadal nie wierząc, że mnie widzi.
-Harry?-zapytała niepewnie, a ja ściągnąłem kaptur. Zobaczyłem, jak zaczyna gwałtownie płakać. Podbiegła do mnie i mocno przytuliła.
                     To była moja malutka dziewczynka. Była cała i zdrowa. Położyłem ręce na jej plecach i trzymałem przy sobie. Nie docierało do mnie, że ona tam jest. Że naprawdę była wtulona we mnie. To było takie piękne. Pogłaskałem ją delikatnie po włosach. Nie mogłem pozwolić, żeby ktokolwiek ją skrzywdził. Już nikt ni mógł tego zrobić.
-On mi powiedział, że nie żyjesz-wybełkotała. Wtedy jeszcze bardziej zacieśniłem uścisk.
-Kłamał skarbie- wyszeptałem.
                                Wiedziałem, że nie mamy zbyt dużo czasu. Powoli oddaliłem się od niej. Dziewczyna nagle zakryła usta dłonią, żeby nie krzyknąć. Nie wiedziałem, czemu to zrobiła, dopóki nie spojrzałem na miejsce, na które patrzyła. Moje ręce były całe ubrudzone krwią. W dodatku, spostrzegła ciało mężczyzny. Zaczęła wpatrywać mi się w oczy z przerażaniem. Nie mogłem pozwolić, żeby się mnie bała.
-Kochanie, musiałem to zrobić- zapewniłem ją. Najwyraźniej podziałało, bo dziewczyna się uspokoiła.
-Wiem- odparła.
-Chodź, musimy stąd jak najszybciej zniknąć- oświadczyłem i złapałem ją za rękę. Wyszedłem z pomieszczenia i zacząłem się kierować w stronę wyjścia. Oczywiście nie zapomniałem wyjąć kluczy z zamka. Nie trudno było znaleźć drogę, bo byłą oznaczona. Szedłem szybko, a Jade starała się dotrzymać mi kroku. Nagle zobaczyłem jak bardzo się trzęsie. Nadal idąc zdjąłem z siebie bluzę i jej podałem.
-Załóż, bo ci zimno- powiedziałem, a ona się zaśmiała.
-Mamy uciec, a ty przejmujesz się tym, że jest mi zimno?- zapytała z rozbawieniem zakładając ubranie. Pokiwałem twierdząco głową, a on nachyliła się i dała mi buzi w policzek. Czułem jak zaczynam się rumienić. Zabawnie to musiało wyglądać.
              Zobaczyłem drzwi wyjściowe i mocniej złapałem Leto za rękę. Nie wiedziałem, co może stać się na dworze, ale wiedziałem, że jej nie może się nic stać. W dodatku nadal utykałem z powodu nogi. Tak, ból powrócił. Jednak Jade nie mogła nic zauważyć. Popchnąłem drzwi i znaleźliśmy się na zewnątrz. Ujrzałem kontener, o którym mówił Ivan. Rozejrzałem się w około i nikogo nie zobaczyłem. Przyspieszyłem kroku i stałem już przy płocie. Wszedłem na pojemnik i pomogłem się na niego wdrapać Jade. Na szczęście nie było zbyt wysoko. Podsadziłem dziewczynę na szczyt płotu i zobaczyliśmy, ze jest tam drut kolczasty.
-Mamy stąd skoczyć?- zapytała z lekkim niedowierzaniem.
-Owszem tylko się pospiesz- powiedziałem, a ona zaczęła powoli przechodzić rzez drut na drugą stronę. Nie dziwię się, że była tak ostrożna. Gdy była już po drugiej stronie usłyszałem strzały. Ona szybko skoczyła. Nie miałem już czasu. Nie mogłem wstać i spokojnie sobie skoczyć. Ledwo przeskoczyłem przez drut i poczułem potworny ból w lewym ramieniu. To było okropne. Krzyknąłem przeraźliwie i chwilę potem spadłem na ziemię. Bałem się, że coś sobie złamałem, ale to nie był mój największy problem. Miałem rozszarpany lewy bark. Przeraźliwie mnie to piekło. Złapałem się bolącego miejsca myśląc, że przestanie mi zadawać tyle cierpienia. Szybko się podniosłem, a Jade stała już koło mnie.

-Boże, Harry bardzo cię boli?-zapytała, ale jej nie odpowiedziałem Nie miałem na to siły. Złapałem ją za rękę i chciałem jak najszybciej stamtąd zniknąć. Zostawiłem za sobą okropne więzienie, miejsce moich tortu. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jaką ulgę odczułem. Może nawet większą niż gdybym umarł. 

wtorek, 16 września 2014

Chapitre 26

Szliśmy z Ivanem przez jasny korytarz. Nie byłem jeszcze w tamtej części budynku. Była wyraźnie bardziej zadbana. Myślałem, że mógł tu gdzieś mieszkać Tomo. Jednak nie było to wtedy tak bardzo ważne.
              Serce biło mi jak oszalałe. Miałem się spotkać z Jade. Po raz ostatni. Mogłem jej powiedzieć o wszystkim. O tym jak bardzo ją kocham, że była najwspanialszym, co mnie w życiu spotkało i żeby pamiętała przekazać Louisowi figurki postaci z Gwiezdnych Wojen, bo zawsze chciał je dostać. Jednak nie wiedziałem do końca czy chciałem z nią rozmawiać. Oszukała mnie w najgorszy możliwy sposób, a ja jej jak głupi uwierzyłem. Zamiast patrzeć się w jej piękne, piwne oczy, mogłem zobaczyć jak kłamie.
                Rozum mówi prawdę, ale serce swoje. Co z tego, że była z Tomo i nie powiedziała mi prawdy? Kochałem ją i się dla niej poświęciłem. Chciałem tylko, żeby była bezpieczna. To był mój cel, a zarazem marzenie.
                 Nim się obejrzałem, staliśmy pod dużym, drewnianymi drzwiami. Po ich lewej stronie stał mężczyzna, którego widziałem pierwszy raz na oczy. Spojrzałem z lekkim przerażeniem na Ivana, bo miałem jeszcze nadzieję, że moje obawy się nie sprawdzą.
-Mogę do niej wejść?- Zapytałem z nadzieją w głosie. Chorwat obrócił głowę i głośno westchnął. Bardzo nie chciał udzielać odpowiedzi na to pytanie.
-Pozwolił mi, żebyś mógł ją zobaczyć tylko przez wizjer- odparł ze smutkiem. Przełknąłem ślinę i poczułem się okropnie. Nawet zwykłego "żegnaj" nie pozwolił mi powiedzieć. Wiedziałem, że tamten drugi mężczyzna miał pilnować żeby Ivan mnie tam nie wpuścił.
-Bardzo chciałbym, żebyś z nią mógł się pożegnać, ale Tomo jej powiedział- Chorwat przerwał, jakby słowa, które miał wypowiedzieć, nie mogły mu przejść przez gardło.
-Co jej powiedział?- Dopytałem.
-Ona myśli, że nie żyjesz- oznajmił z trudem. Przez chwilę nie mogłem nic zrobić. Ten bydlak ją okłamał. Nawet nie pozwolił nam porozmawiać. Od początku to planował. Chciał zniszczyć nas oboje. Nawet tę, którą kocha. Zacząłem się zastanawiać, czy nie chorował przypadkiem na zespół Otella*. Pasowało to do niego.
-Daj mi dosłownie chwilę- odparłem ledwo słyszalnym głosem i podszedłem do wizjera.
                   Jade siedziała na parapecie i była wtulona do okna. Miała na sobie zwykłe czarne legginsy i T-shirt tego samego koloru. Włosy związane były w warkocz, ale widać było, że dawno nie widziały szczotki i wody. Na nadgarstku widziałem jeszcze ślady po wypadku. Jednak bolało mnie to, co widziałem. Dziewczyna płakała. Miała podkrążone oczy i mokre policzki. Wpatrywała się w gwiazdy za oknem i nic poza tym. Jednak, gdy na chwilę spojrzałem w inną stronę, przeraziło mnie jeszcze coś. Na wszystkich ścianach było napisane "moja wina". Było tego może z kilkaset.  Wyglądało to jakby dziewczyna zwariowała. Dopiero wtedy zobaczyłem w niej coś jeszcze. Była kompletnie zagubiona. Siedziała tam przerażona, bez żadnego oparcia. Nie wiedziała, co ma robić, co się z nią stanie. Miałem nadzieję, że jeśli mnie zabraknie to sobie poradzi. Widziałem, że ona żałowała i to bardzo. Chciałem, żeby była świadoma tego, że jej wybaczam.
              Odsunąłem się od wizjera i spojrzałem na Ivana. Miałem łzy w oczach, ale wiedziałem, że muszę się trzymać.
-Powiesz jej, że ją kocham i jej wybaczam?-zapytałem Chorwata. On pokiwał twierdząco głową. On mnie rozumiał. Nie wiedziałem, jak, ale on musiał przeżyć coś podobnego. Może, dlatego był w mafii? Jakieś zdarzenie kazało mu tam być.
                    Złapał mnie za ramię i ruszył dalej. Obejrzałem się mając nadzieję, że jeszcze ją zobaczę, ale były tam tylko drzwi.
                  Idąc zastanawiałem się jak Tomo będzie chciał to wszystko skończyć. Miałem nadzieję, że szybko. Bardzo nie chciałem już cierpieć, chociaż w tych ostatnich chwilach.
                   Nagle Ivan zatrzymał się i wystąpił naprzeciw mnie. Wyjął z kieszeni marynarki pistolet i wycelował we mnie. Zacząłem szybciej oddychać. Przypływ mojej frustracji, zastąpiło uczucie rozczarowania i śmiechu.
-Tomo nigdy nikogo nie zabija. Ktoś to robi za niego- powiedziałem śmiejąc się. Wreszcie się skończyło. Wystarczyło, że Ivan pociągnie za spust i mnie uwolni. Chciałem, żeby zrobił to jak najszybciej.-Aż taki z niego boi-dudek, że nie potrafi spojrzeć komuś w oczy przed śmiercią?-szydziłem dalej.
-Wiedział, że mi będzie najciężej to zrobić, bo ci pomagałem- odparł. Na mojej twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech. Wkopał nas obydwóch. Tylko Tomo miał przeżyć i żyć długo i szczęśliwie, a ja nie. Jednak, co z tego? Było to dla mnie mało ważne. Chciałem już zamknąć oczy i dołączyć wreszcie do rodziców.
-Niech Jade odda figurki bohaterów Gwiezdnych Wojen Louisowi - wyszeptałem. Nagle wszystkie wspomnienia do mnie powróciły. Te smutne i te wspaniałe. Nigdy tak nie miałem. Często do mnie celowano, ale dopiero wtedy miałem naprawdę umrzeć. Widziałem wszystko.
        Widziałem, O, która kazała mi iść ze sobą do tego cholernego Audi po pogrzebie rodziców. Widziałem Jareda, który starał mi się wytłumaczyć jak przetrwać w trudnych warunkach. Widziałem tego skończonego idiotę Louisa, który jak zwykle stukał w klawiaturę jego komputera, który zawsze mnie niańczył, bo czuł, że skoro był tym „normalniejszym”, powinien o mnie dbać. Widziałem Jade, która siedziała w kawiarence i czytała gazetę. Jak zwykle była przepiękna. Widziałem tatę, który uczył mnie jeździć na rowerze i mamę, która czytała mi na dobranoc.
            Wiedziałem, że to koniec. Miło było, ale każde przedstawienie kiedyś się kończy. Kurtyna w dół. I usłyszałem dźwięk wystrzeliwującego pistoletu.

*Zespół Otella – psychoza należąca do grupy uporczywych psychoz urojeniowych. W typowej formie występuje u alkoholików lub w stanie upojenia alkoholowego. Objawia się urojeniami niewierności małżeńskiej (partnerskiej), które mogą być podobne do osądów i podejrzeń występujących w zwykłej zazdrości, ale o większym "zasięgu", tzn. krąg osób uznanych za "kochanków" jest przeważnie bardzo duży, zaś "dowody" - co najmniej niewystarczające lub wręcz absurdalne. (źródło: Wikipedia)
_________________________________________________________________________________

Kochani, chyba sami rozumiecie co to oznacza. Bardzo ciężko było mi to robić, naprawdę bardzo. Tak wam tydzień temu dziękowałam, a teraz nie zdziwię się jak mnie udusicie. Jednak to jeszcze nie koniec! Za tydzień pojawi się epilog i chcę żebyście to WY mi napisali co chcecie w nim przeczytać! Czego się chcecie dowiedzieć o pozostałych albo cokolwiek. Napiszcie wasze odczucia (ale proszę bez wyzywania i gróźb :P)
Tak więc...do za tydzień.


środa, 10 września 2014

Niespodziankowy One Shot

Tak więc to jest niespodzianka! Mam nadzieję,że wam się spodoba ;P Jest to kompletnie coś innego niż zazwyczaj piszę, bo stanowczo wolę AU, ale podjęłam się tego wyzwania i sami zobaczycie jak wyszło! Jeśli nie widzieliście zapowiedzi to jest TUTAJ!
Życzę miłego czytania i jeszcze raz dziękuję misiaki!
P.S praca jest na konkurs więc oddzieliłam wam moją pracę i część wstępu napisaną przez organizatorki ;) (organizatorzy: spis1d.blogspot.com)
P.S2 zapraszam was na zwiastunownię http://dark-trailer.blogspot.com/ :D

________________________________________________________________________________

Wstęp:
Był ciepły, sierpniowy poranek. Tego dnia niebo nad Londynem miało przyjemny dla oczu, błękitny kolor i tylko kilka puszystych obłoków odznaczało się na jego niczym niezmąconej powierzchni. Piątka chłopaków oddała się błogiemu lenistwu w ogrodzie jednego z nich, wylegując się na leżakach lub po prostu na soczysto zielonej trawie. Wakacyjny czas w głównej mierze mijał im na zwykłym obijaniu się, przez co wszyscy byli już delikatnie sfrustrowani. Całej piątce z dnia na dzień coraz bardziej zaczęła doskwierać nuda, a co za tym szło, żądza przygód rosła w siłę w każdym z nich. W końcu niczym niezmącony spokój i ciszę przerwał niski, z wyraźnie irlandzkim akcentem, głos.
- Li, nudzę się... Wymyśl co, bo wszyscy tu umrzemy z nic nieróbstwa.- Blondyn poderwał się ze swojego miejsca, z uporem spoglądając w stronę przyjaciela, który wydawał się być kompletnie obojętny wobec słów Irlandczyka. Dopiero kiedy piłka do siatkówki, którą cisnął w jego stronę Horan, opadła na jego brzuch, uniósł głowę i pokręcił nią z wyraźną dezaprobatą.
- Niall daj mi spokój. Nie jestem twoją niańką, nie muszę zapewniać ci rozrywki dwadzieścia cztery godziny na dobę - prychnął Liam jak gdyby od niechcenia, nie kłopocząc się nawet, aby uchylić swoje wciąż przymknięte powieki. Horan westchnął głęboko, po czym zrezygnowany z powrotem opadł na plastikowy leżak.
Przez kilka chwil cała piątka na nowo zagłębiła się we własnych myślach, a cisza ponownie rozniosła się po całym ogrodzie. Nie trwało to jednak zbyt długo.
- Chłopaki wstawajcie! Wpadłem na świetny pomysł! - Louis w sekundę stanął na równe nogi, ochoczo klasnąwszy w dłonie.
- Najpierw powiedz cóż to za fantastyczne wyjście z naszej fatalnej sytuacji, a dopiero potem możemy to przeanalizować i ewentualnie podnieść tyłki i uskutecznić - mruknął wielce elokwentnie Styles, gestykulując przy tym i robiąc teatralne miny, niczym najlepszy aktor.
- Z całą pewnością zechcecie to uskutecznić - odparł zachęcająco, a zarazem nieco tajemniczym tonem, wyraźnie przekonany o wyjątkowości swego pomysłu, posyłając przyjaciołom zagadkowe spojrzenie zmieszane z cwaniackim uśmieszkiem.
Liam, Harry i Niall wyczekująco spojrzeli na Tomlinsona, któremu najwyraźniej nie wystarczyła uwaga jedynie trójki przyjaciół bowiem wciąż uporczywie wpatrywał się w kompletnie niewzruszonego Zayna. Mulat dopiero po kilku sekundach wyczuł na sobie wzrok szatyna, dlatego mozolnie podciągnął się na łokciach i spytał:

- No powiesz w końcu?

-Proponuję, abyśmy udali się na gokarty. Co wy na to?- zapytał z entuzjazmem szatyn. Na trzech twarzach zagościł uśmiech. Mogła to być ciekawa forma rozrywki, jak i odskoczni od codzienności. Jednak tylko jeden z nich nie podzielał tego, w jego mniemaniu, nadmiernego optymizmu.
-Naprawdę Louis? Gokarty?- zaczął mówić z ironią Styles. - Jest to dobre, ale dla małych dzieci. Wymyśl coś lepszego- odparł i z powrotem odchylił głowę ku słońcu. Tomlinson podniósł oczy do góry i głęboko wypuścił powietrze. Nie chciał żeby ktoś zmarnował mu tamten dzień. A szczególnie tym kimś nie mógł być Harry.
-Dobrze panie mądraliński-dorosły. Co proponujesz? Hmmm, a może teatr? Tak myślę, że to będzie dla nas wspaniała rozrywka, nieprawdaż chłopcy?- mówił z przesadną słodyczą Louis. Popatrzył po reszcie, szukając u nich wsparcia. Jednak nie byli oni zbytnio zadowoleni z całej scenki, jaka się tam rozgrywała.
            Zayn oparł się o ścianę. Miał dość fochów Harry’ego. Rozumiał, że decyzja o rozwiązaniu zespołu była wspólna, ale Styles cały czas opowiadał jak mu się to genialnie wiedzie, podczas solowej kariery. Nie wszystkim się tak udało, więc gdy tyko go prosił żeby się przymknął, tamten odpowiadał jakimś chamskim tekstem i się do siebie nie odzywali.
               Niall patrzył ze smutkiem na tamtą dwójkę. Kiedyś byli przyjaciółmi, ale wtedy? Żałował, że poznał się, na co po niektórych dopiero po rozpadzie zespołu. Niektórym zależało tylko na łatwej drodze do solowej kariery. One Direction było tylko przepustką. I to go bolało.
              Jednak osobą, która w tamtym momencie była najbardziej zażenowana, był Liam. Urządził to spotkanie, nie po to, żeby Harry i Louis jak zwykle się kłócili, tylko żeby miło spędzić czas. A tak to? Wszystko runęło. Myślał, że jeszcze da się odbudować ich przyjaźń, ale widział to w coraz ciemniejszych kolorach.
                 Louis był zły. Widział, że chłopaki za nim nie stoją, ale nie chciał się poddać. Bez względu na wszystko, nie mógł dopuścić do tego, żeby Harry znów postawił na swoim. Nie tamtym razem.
-Chodźmy na te gokarty- odezwał się w końcu Niall. Styles spojrzał na niego z pogardą. Nie rozumiał, jak on nadal mógł się zachowywać jak dziecko. Zresztą, chłopak miał ciekawsze plany i od początku chciał stamtąd się ulotnić.
-Miło było- zaczął i podniósł się z leżaka, -ale wzywają mnie pilne sprawy.- Liam się wściekł, kiedy Harry to powiedział.
-Aha, czyli od początku miałeś zamiar wyjść stąd jak tylko nadarzy się okazja?- zapytał z ironią Payne. Zielonooki był już w salonie, więc nie obchodziło go, co "tatuś" powie.
-Owszem. Miałem już pewne plany, ale stwierdziłem, że chwila z byłymi znajomymi nikomu jeszcze nie zaszkodziła- odparł ze stoickim spokojem i wyszedł, zostawiając czwórkę chłopaków samych.
                    Harry wszedł do samochodu i odpalił silnik. Chciał jak najszybciej opuścić teren posiadłości pana Payna i jechać tam, gdzie powinien. Zaczął rozmyślać o nim samym. Zmienił się. Kiedyś był miłym, pełnym entuzjazmu chłopakiem, z nieskończoną energią do życia. Gdzie się podział tamten Styles, którego miliony nastolatek nazywały "słodziakiem"? On cały czas był, ale nie dla nich. Byli przyjaciele na to nie zasłużyli. Zbyt długo uważali go za tego gorszego, niegodnego uwagi, wartego odrzucenia, żeby on wtedy ich lubił. Gdy zespół zakończył swoją działalność, on dopiero zaczął się rozkręcać. Jego kariera nabrała tępa. Wreszcie to JEGO piosenki, a nie chłopaków, zostały docenione. To JEGO styl był zachwalany. Nie odbierał już niszowych nagród, tylko dostawał te najlepsze. Wróżono, że Grammy, jakie miały się odbyć w najbliższych miesiącach, będzie jego. Zaczął być prawdziwym artystą, a nie komercyjnym gównem, jak nazywał swoją przeszłość. Zaczynał być spełnionym 28-latkiem. Zaczynał, bo do szczęścia brakowało mu jeszcze paru rzeczy.
                      Nim się obejrzał dojechał tam gdzie trzeba było. Podjechał pod parking i musiał otworzyć okno.
-Uszanowanie- powiedział do niego starszy mężczyzna w okularach. Harry wyciągnął ze schowka wejściówkę i pokazał ją parkingowemu. Tamten uśmiechnął się.
-Życzę udanej zabawy, panie Styles- oznajmił i przepuścił chłopaka. Tamten, gdy tylko znalazł zadawalające go miejsce, wyszedł z auta. Sprawdził jeszcze w lusterku czy aby na pewno wygląda dobrze. Od dawna wyrzucił z domu ciuchy w "farmerskim" stylu. Doszedł do wniosku, że wyglądał w nich jak bezdomny, a nie jak artysta. Skrócił też włosy do dawnego stanu, a nie, zapuszczone do ramion kudły, których nigdy nie mógł ogarnąć i wyglądał w nich fatalnie. Postawił na elegancję. Założył czarne, nie dość obcisłe spodnie od garnituru, biały, schludny T-shirt, a na to granatowa marynarka. Prezentował się naprawdę godnie. Wyglądał jak dobrze zadbany facet.
                    Przeczesał włosy i ruszył w stronę dużego gmachu budynku. Ledwo wszedł na teren kompleksu, a już obleciały go tłumy paparazzi. Uwielbiał błysk fleszy i szum, ale tamtego dnia jakoś wolał mieć spokój. Jednak fotografowie długo nalegali na zdjęcia, więc stwierdził, że jeśli chwilę tam postoi to nic się nie stanie. Musiał oczywiście trochę pozować, co mu nie przeszkadzało. Dosłownie kilka sekund później odmachał ludziom i ruszył do wejścia. Wokół można było dostrzec mnóstwo sław: Cheryl Cole, Sam Claflin, nawet David Beckham zaszczycił obecnością swoją i starszego syna. Harry nieznacznie się uśmiechnął. On też wtedy był sławą, taką na poziomie. Wszedł ogromnymi, szklanymi drzwiami do budynku. Zaraz po wejściu zatrzymali go ochroniarze, aby sprawdzić bilety. Harry jak zwykle z uśmiechem wszystko załatwił i udał się do hali głównej. Wszedł i nie mógł się powstrzymać od cichego "O mój boże"
                  Hala była na planie okręgu. Pośrodku był ogromny okrągły wybieg, a w około były ustawione siedzenia. Było to coś w stylu amfiteatru. Styles zaczął powoli kierować się na swoje miejsce, jednak wciąż nie mógł oderwać wzroku od centralnego punktu sali.
                 Na samym środku wybiegu stała olbrzymia rzeźba tygrysa. Widział, że w jednej łapie jest dziura. Stamtąd na pewno miały wychodzić modelki. Wszystko sprawiało to niesamowite wrażenie. Było to oczywiście na specjalne zamówienie Chanel. Normalnie, nie robi się pokazu kolekcji pod koniec lata, ale francuzi lubili robić wielkie show. Zwlekali z kolekcją jesień-zima, a wtedy Harry miał zaszczyt mieć miejsce w pierwszym rzędzie.
                  Kiedy wreszcie udało mu się usadowić, wyjął z kieszeni marynarki telefon. Zobaczył, że miał jedno nieodebrane połączenie od Alison Clarkson, jego menadżerki. Wspaniałej, życzliwej kobiety, której nie zamieniłby za nic w świecie. Doszedł do wniosku, że oddzwoni do niej później i schował komórkę. Jeszcze chwilę musiał posiedzieć w bezruchu, gdy na sali zaczęła rozbrzmiewać muzyka i wszyscy ucichli. Styles słyszał delikatną grę na pianinie, a do tego, co jakiś czas odgłos skrzypiec. Wtedy z wejścia wyszła pierwsza modelka. Zaczęła powoli iść po obwodzie koła o stanęła tuż przed Harrym. To był punkt, w którym miały być prezentowane ubrania. Chłopak nie posiadał się ze szczęścia. Dziewczyna ruszyła dalej, a z na wybiegu pojawił się model. Było to pomieszanie kolekcji męskiej i damskiej. Minuty mijały i Styles spostrzegł, że stroje są ułożone od tych, które można nosić rano, po te, które warto założyć na noc. Tym bardziej w środku chłopak prawie eksplodował. Wiedział, kto będzie szedł ostatni. Wiedział, kto zamknie pokaz i będzie gwoździem programu.
                Z zadumy wyrwała go osoba, jaka stała przed nim. Był to wysoki szatyn, o anorektycznej budowie ciała. Jego skóra była śniada, wpadająca niemal w odcień kości słoniowej. Jego brązowe oczy patrzył z obojętnością w nicość. Chłopak miał na sobie dość skąpy strój. Rozpięta do połowy koszula w ciemne wzory oraz czarne spodnie idealnie symbolizowały to, że był to ostatni model. Nie darzył go pozytywnym uczuciem. Jak to od wielu stuleci jest wrodzona niechęć na linii Anglik-Francuz. Tamta dwójka była genialnym tego przykładem. Jednak nie ich pochodzenie było powodem ich wzajemnej nienawiści. Nazywał się on Jean Piaf i był on chłopakiem przyjaciółki Harry’ego, która właśnie dumnie kroczyła po wybiegu w Wielkim Finale.
                 Dziewczyna miała długie blond włosy, które podskakiwały przy każdym jej kroku. Miała na sobie mocno granatową, jak atrament, sukienkę, która ciągnęła się aż do ziemi, ale pośrodku była rozcięta i falował niczym skrzydła motyla. Nie miała bardzo wyeksponowanego dekoltu, ale jej ramiona były odkryte. Drobna Francuzka z należytą gracją stanęła na przeciwko Harry’ego. Udawała, że go nie widzi i ignoruje. Chłopak to wiedział i podnosiło to u niego poziom testosteronu. Od zawsze Sigrid mu się podobała, ale na przeszkodzie stał jej chłopak. Wolał nie rozbijać ich związku. Dziewczyna nagle złapała za sukienkę tuż przy biodrach i ją z siebie zrzuciła. Styles nie mógł się powstrzymać szerokiego uśmiechu na jego twarzy. Francuska stała przed nim w samym body. Doskonale wiedziała gdzie ma posadzić chłopaka. Odwróciła się i ruszyła dalej. Harry już przestał się powstrzymywać od patrzenia na te i owe wdzięki modelki.
        Dziewczyna była dziewczyną idealną. Zawsze chodziła uśmiechnięta i była szczęśliwa. Nigdy w życiu nie powiedziała nikomu nic złemu. Nawet, jeśli projektant na nią nakrzyczał, ona spuszczałam głowę i pokazywała mu, że jest godna uwagi. Harry mógł o każdej porze dnia i nocy do niej zadzwonić o radę. Nie mogli spotkać się codziennie, bo ona była albo w Paryżu albo na pokazach, a Anglik mógł być w trasie. Dziękował wtedy Carze, że ich ze sobą zapoznała. Jednak nadal nie mógł pojąć, czemu Sigrid nadal była z Jean. On był jej kontrastem. Niemiły, wredny i bez empatii. Nieraz słyszał jak do niej mówił, że powinna schudnąć, że jest żałosna. A ona z pokorą to znosiła. Było mu jej żal. Dlatego Harry czuł, że musi zawsze przy niej być.
                   Chłopak posiedział jeszcze chwilę po zakończeniu pokazu. Miał udać się po nim na backstage, żeby spotkać się z dziewczyną. Wstał nieśpiesznie z miejsca. Wyminął grupkę krytyków modowych i usłyszał jak wychwalają jego przyjaciółkę. Był z niej wtedy dumny. Wyjął z kieszeni wejściówkę i zobaczył jak dojść za kulisy. Musiał wyjść tylnym wyjściem i przejść na tyły hali. Na dworze zrobiło się chłodniej, więc Harry zapiął jeden z guzików marynarki. Szedł szybko i nie dużo mu zajęło, aby dojść na tył. Jednak przeraził się tym, co tam zobaczył.
              Dziewczyna otworzyła z impetem drzwi. Założyła na siebie tylko biały, cienki szlafrok. Zasłoniła twarz rękoma. Harry słyszał jak przyjaciółka płacze i to głośno. Chłopak podbiegł do niej i ją od razu przytulił. Francuska wtuliła się w jego ramię. Była jego wzrostu, więc musiała spuścić głowę. Była jednak trzy razy bardziej drobniejsza niż on, więc bez problemu objął ją i zasłonił całą. Dziewczyna nadal płakała. Anglik oddalił się od niej żeby zobaczyć, co się z nią dzieje. Sigrid miała całą posiniaczoną twarz. Z jej nosa leciała cieńka linia krwi. Harry nie mógł wydusić słowa. Nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł ją tak potraktować. Nie wiedział, kto mógł to zrobić. Bez słowa wziął ją za rękę, a ona wtuliła głowę w jego ramię. Anglik zaczął iść w kierunku samochodu. Modlił się w duchu, żeby po drodze nie spotkał żadnych paparazzi. Dziewczyna zaczęła się nieco uspokajać, ale nadal była roztrzęsiona. Styles nie miał zamiaru jej za bardzo wtedy wypytywać, o to, co się stało. Wiedział, że będzie mógł z nią porozmawiać w domu. Chłopak otworzył dziewczynie drzwi od samochodu. Ona od razu weszła do środka i wyjęła ze schowka chusteczkę higieniczną. Harry usiadł na swoim miejscu i odpalił silnik. Wyjechał szybko z parkingu i ruszył w stronę swojego domu. Nie za bardzo wiedział, co mógłby wtedy dziewczynie powiedzieć. Wolał siedzieć cicho i dać się Francuzce uspokoić. Wiedział, że nie nadejdzie to prędko.
-Bardzo cię boli?- zapytał w końcu. Dziewczyna spojrzała na niego swoimi dużymi, brązowymi oczami.
-Tylko trochę- odparła ledwo słyszalnym głosem. Bardzo chciał ją jakoś pocieszyć, dodać otuchy, ale nie chciał jej denerwować. Sigrid podwinęła nogi do piersi i wyglądała jakby chciała się gdzieś schować. Chłopakowi coraz bardziej krajało się serce. Nie mógł już patrzeć jak dziewczyna cierpi.
                       Wjechał do podziemnego parkingu apartamentowca, w którym mieszkał. Zaparkował na swoim miejscu i spojrzał z politowaniem na Sigrid. W oczach obydwojga można było dostrzec smutek. Harry wysiadł z auta, po czym otworzył Francuzce drzwi. Dziewczyna cicho mu podziękowała i ruszyli w stronę windy. Chłopak nacisnął guzik na ostatnie piętro i winda zaczęła jechać w górę. Mniej więcej w połowie drogi, dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu, a on zaczął ją delikatnie głaskać po włosach. Gdy już dojechali, złapał ją za rękę i skierował się do swojego domu. Otworzył drzwi i skinieniem ręki, zaprosił ją do środka. Ona nadal robiąc wszystko z wielką gracją weszła do apartamentu.
                 Harry mieszkał w nowo wybudowanym apartamentowcu. Urządził dom w nowoczesnym stylu. Postawił na minimalizm. Dom był schludny, zawsze było w nim posprzątane. Anglik bardzo o to dbał, niektórzy twierdzili, że aż obsesyjnie.
                 Sigrid usiadła na białej, miękkiej kanapie. Niemalże siedzisko ją pochłonęło. Czuła wtedy błogi spokój. Podobało jej się miejsce zamieszkania chłopaka. Było urządzone w jej stylu. Wszędzie widziała białe bądź cynamonowe kolory. Wszelkie blaty były tak wypolerowane, że można się w nich było przeglądać. Gdzieniegdzie były jakieś rośliny, przeważnie storczyki. Harry je uwielbiał, dostał od niej zresztą jednego w prezencie z okazji przeprowadzki. Lubiła tamten dom. Czuła się tam dobrze, a wtedy też bezpiecznie. Miała cichą nadzieję, że Harry zrobi jej ciepłej herbaty i puści płytę Jacques Brela. Będzie się mogła na chwilę oderwać od jej smutnej i szarej rzeczywistości.
-Napijesz się czegoś?-zapytał wedle jej przewidywań.
-Poproszę o ciepłą herbatkę- powiedziała z nieco większą pewnością siebie. Harry to wyczuł i delikatnie się uśmiechnął. Wiedział, że Francuzka zaczyna odzyskiwać siły.
-Karmelową?- Dopytał, a dziewczyna twierdząco pokiwała głową. Chłopak włączył czajnik i włożył torebeczkę z esencją do ulubionego kubka Sigrid. Wiedział, że przed nim prawdopodobnie ciężka rozmowa z przyjaciółką. Podszedł i usiadł obok niej. Francuzka też spodziewała się, że Harry się zacznie dopytywać.
-Pokaż mi nos- uprzejmie poprosił, a Sigrid przysunęła się tak, żeby on bez problemu mógł obejrzeć zranione miejsce. Chłopak chwilę popatrzył i doszedł do wniosku, że dziewczyna może mieć lekko pęknięty nos, ale bez większej tragedii. Martwił go jednak fakt, że to się w ogóle stało. Dziewczyna miała prawie starty makijaż i było na jej twarzy dużo siniaków. Harry wiedział, że przyjaciółka dostała nie pierwszy raz. Bał się o nią, bo podejrzewał najgorsze.
                  Ona miała nadzieję, że chłopak przemilczy tą sprawę. Gdyby mu cokolwiek powiedziała, na pewno by się zezłościł. Nie na nią, ale nie chciałaby, żeby coś mu się stało. Zresztą wszystkim musiała się tłumaczyć: makijażystką, projektantowi, a co najgorsze menadżerowi. On zaczął coś wyczuwać i też się o nią martwi. Ona to wiedziała i bolało ją to, że ich kłamała. Jednak oni by nigdy nie zrozumieli.
-Herbata zaraz będzie gotowa- odparł nagle Harry i poszedł do kuchni. Sigrid nawet się za nim obejrzała. Bardzo go lubiła i dziwiła się, czemu nie ma jeszcze dziewczyny. Gdyby nie była w związku, na pewno chłopak bardziej by ją w pewien sposób pociągał. Jednak byli tylko przyjaciółmi i oboje dobrze o tym wiedzieli. Tak było dobrze.
               Anglik niósł w jednej ręce kubek z herbatą, a w drugiej gazę. Ponownie poprosił Sigrid, żeby pokazała mu nos i zaczął ścierać resztki krwi. Gdy skończył, wyrzucił gazę i powrócił do przyjaciółki.
-Obstawiam, że nie spadłaś ze schodów- zaczął chłopak, a wzrok dziewczyny od razu przeniósł się na niego.-Bo jeśli tak musiałaś spaść, na moje oko, z pięć albo sześć razy- Sigrid wiedziała, że Harry się już domyśla. Jednak nie chciała mu tego mówić wprost. Nie była na to gotowa.
-Możemy o tym zapomnieć?- zaproponowała. Anglik wypuścił głęboko powietrze.
-Nie da się zapomnieć- oznajmił, a dziewczyna spuściła wzrok. Chłopak zaczął intensywnie wpatrywać się w jej usta i od razu skarcił się w myślach, że to robi.
-A, gdy cię o to bardzo poproszę?- nalegała dalej. Harry wiedział, że Sigrid idzie w zaparte i nic nie ugra. Jednak bardzo, ale to bardzo chciał jej pomóc.
-Zapomnę- oświadczył w końcu. Na jej twarzy zagościł piękny uśmiech.
-Dziękuję- powiedziała i wtuliła się w tors chłopaka. Miała ogromną ochotę pójść spać. Nie przejmowała się tym, że Jean będzie się wypytywał gdzie była. Chciała po prostu zasnąć przy Harrym.
                 Chłopaka już wtedy zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. Jako obywatel Wielkiej Brytanii miał obowiązek poinformowania o każdym przestępstwie. Nie było ważne czy był to obcokrajowiec czy nie. Styles wolał rozwiązać ten problem, ale wiedział, że Sigrid nic nie powie. Zresztą, kto by uwierzył, że tej pełnej pozytywnej energii dziewczynie, może się coś dziać.

~Jakiś czas potem~

              Harry odłożył szklankę z alkoholem na fortepian. Ułożył palce na klawiszach i zaczął grać spokojną melodię. Chłopak wczuwał się w nuty, które rozbrzmiewały. Od tygodnia nie wyszedł z domu. Pisał i komponował piosenki na nowy album. Naszła go wena, więc nie chciał tego zmarnować. Po prostu, w jego głowie, co chwila pojawiały się nowe słowa, nuty. Nagle wszystko gładko mu szło. Nigdy wcześniej tak nie było. Styles był z tego powodu... nieszczęśliwy. Wiedział, dlaczego tak go natchnęło. Widział to po wersach zwrotek i po jego nastroju. Były dwie rzeczy, dzięki którym tak pisał: bardzo szczęśliwy moment w jego życiu albo bardzo dołujący. Wtedy to ten drugi go napędzał.
                 Chłopak z coraz większym uczuciem grał. Śpiewał z coraz większym przekonaniem. Był pewien, że to było dobre. Jednak cały czas przed oczyma miał osobę, o której myślał podczas pisania tamtej piosenki. Sigrid z całą posiniaczoną twarzą i z podkrążonymi od płaczu oczami. Widział też siebie, który nie wiedział, co ma robić. Kogoś, kto bardzo chciał pomóc, ale nie wiedział jak. To go bolało. Po jego policzkach nagle zaczęły płynąć łzy. Nie zwracał na nie uwagi. Jego głos ani razu się nie załamał. Pozwolił sobie na płacz. Cały czas uderzał palcami o klawisze i śpiewał. Sąsiedzi, którzy mieszkali koło niego i nie spali, zważywszy na to, że była 1 w nocy, byli pod dużym wrażeniem. Niektórzy go nie lubili, ale wtedy poczuli dziwne ukłucie. Doskonale rozumieli słowa i przekaz piosenki.
                 Jednak nawet gdyby Harry o tym wiedział, nie obchodziłoby go to. Śpiewał tylko i wyłącznie dla niej. Chociaż wiedział, że niedawno się przeprowadziła zamieszkała zaledwie 5 kilometrów dalej i może z nią zawsze porozmawiać, był zbyt wielkim tchórzem żeby cokolwiek jej powiedzieć. I to go bolało. Własna niemoc.
               Chłopak zagrał ostatnią nutę. Łzy przestały już płynąć i chłopak w miarę ogarnął myśli, chociaż one szalały. Sigrid nie zniknęła. Cały czas była w jego głowie. Nic tego nie mogło zmienić. Harry bardzo chciał coś zrobić, ale jej obiecał. Bolało go najbardziej to, że on nigdy by do czegoś takiego nie dopuścił. Jednak był za słaby. Nie umiał tego zrobić.Jego samego to dziwiło. Był za słaby na miłość. Po prostu.
                Styles zerknął w lewą stronę. Na blacie leżał jego telefon, który zapalił się pierwszy raz od bardzo dawna. W całym domu światło było zgaszone, więc wyświetlacz dawał intensywną poświatę. Harry wstał i spojrzał na niego. Serce mu stanęło. Dzwoniła do niego Sigrid. Wiedział, że coś musiało się stać. Podniósł telefon i wcisnął zieloną słuchawkę.
-Cześć- powiedział, ale usłyszał po drugiej stronie sygnał, sygnalizujący zakończenie rozmowy. Chłopak się zdziwił, ale nagle zobaczył ile dostał wcześniej wiadomości od dziewczyny. 134. Wszedł w nie i były tam pojedyncze SMS z treścią "Harry pomóż", "Błagam, przyjedź", "Pomocy" i tak dalej. Styles czuł jak jego serca gwałtownie przyspieszyło. Wiedział, że Francuzce stało się coś bardzo złego. Przeklinał samego siebie, że nie zareagował wcześniej. Ruszył do wyjścia i zabrał pierwszą lepszą marynarkę. Zdążył wziąć kluczyki od samochodu i od razu do niego popędził. Był wściekły. Dziewczyna dawała mu uporczywie znaki, a on tak późno zareagował.
                Gdy tylko wyjechał z parkingu, docisnął maksymalnie pedał gazu. Chciał jak najszybciej się przy niej znaleźć. A na szczęście nie było nikogo już na ulicy i Harry mknął samotnie przez Londyn. W głowie widział miliardy rzeczy, jakie mogły stać się dziewczynie. Starał się je przepędzić je z głowy i skupić się na drodze, jednak było to bardzo, ale to bardzo trudne.
                  Te kilka kilometrów szybko minęło. Chłopak był już pod apartamentowcem, w którym mieszkała Sigrid. Wyszedł z auta i pobiegł pod klatkę, w której znajdowało się jej mieszkanie. Nie wiedział, jakim cudem drzwi były otwarte, ale dziękował Bogu, że tak było.
                   Jego serce biło jak oszalałe. Już za chwilę miał się z nią zobaczyć. Bał się jednak tego, co zobaczy. Kiedy znalazł się przed drzwiami, miał nieco spocone ręce. Starał się uspokoić. Musiał być silny, żeby dziewczyna czuła w nim oparcie. Powtarzał w głowie, niczym mantrę, że będzie dobrze. Znaczy się, wiedział, że będzie źle, ale nie mógł się złamać. Jednak Harry był bardzo uczuciowych. Nie znosił dobrze cierpienia bliskich. Znosił to koszmarnie źle.
                 Zapukał do drzwi, bo wolał nie używać dzwonka. Chwilę musiał odczekać zanim usłyszał dźwięk przekręcającego się zamka. I zobaczył Sigrid. Na szczęście zachował zimną krew.
                 Francuzka miała całą twarz w siniakach. Na wardze miała małe rozcięcie. Pod jednym okiem miała duże limo. Dostrzegł na jej nadgarstkach fioletowe plamy. To samo było na nogach. Włosy miała mocno potargane. Z jej oczu płynęły jeszcze łzy. Dziewczyna patrzyła na niego błagalnie. Harry wiedział, że jedyne, co ona chciała w tamtym momencie zrobić to stamtąd zniknąć.
                 Chłopak stał jak wryty. Nie rozumiał jak można coś takiego robić. Jak można krzywdzić ukochaną osobę. Ujrzał za przyjaciółką sprawcę całej tej sytuacji.
                   Jean leżał na kanapie i oglądał coś w telewizji. W jednej dłoni trzymał butelkę z wódką, a w drugiej papierosa. Harry zauważył na jego torsie zadrapania. Czyli Sigrid starała się bronić-pomyślał. Nienawidził wtedy Piafa tak bardzo, że miał ochotę ukręcić mu łeb. Jednak wtedy najważniejsza była Francuzka.
                   Ona stała cała przestraszoną. Była szczęśliwa, że Anglik do niej przyjechał. Chciała żeby ją stamtąd zabrał, bo tylko przy nim czuła się bezpiecznie. Tylko ona dawał jej to uczucie.
-Kto przyszedł grubasie?- zapytał Jean znowu sprawiając jej przykrość. Chociaż dla niej to i tak było "pieszczotliwe" określenie. Miała tylko nadzieję, że Harry go nie zabije. Sądząc po jego minie, był tego bliski.
-Listonosz- powiedziała cicho. Jej chłopak był znowu kompletnie pijany, więc nie zwracał uwagi na prawdziwość jej słów.
                 Sigrid wyszła na palcach z mieszkania i je zamknęła. Była na bosaka, w krótkich spodenkach oraz w bluzce od piżamy. Nie miała na sobie biustonosza. Nie obchodziło jej to. Chciała stamtąd uciec.
                 Harry podniósł dziewczynę i zaczął schodzić po schodach. Była zbyt słaba żeby samodzielnie iść, a zresztą on musiał ją jak najszybciej zabrać z tego miejsca. Francuzka wtuliła się jego ramię. Styles szybko znalazł się przy samochodzie, zważywszy na to jak bardzo lekka była Sigrid. Nie mógł zrozumieć jak on ją mógł nazwać ją grubasem. Wtedy wiedział, czemu ona ciągle chudła. Chciała być dla Jean perfekcyjna. Harry nie potrafił znaleźć żadnych słów opisujących Francuza.
                     Położył delikatnie dziewczynę na siedzeniu pasażera i odjechał spod bloku. Szybko zaczął jechać w stronę własnego domu. Patrzył, co chwilę na przyjaciółkę. Nadal ciężko było mu uwierzyć w to, że ona była bita. Nie potrafił uwierzyć.
                   W windzie nadal trzymał dziewczynę na rękach. Martwił się o nią. Chciał mieć pewność, że nikt już jej nie zrobi krzywdy.
                   Ona też nie chciała odczuwać bólu. Harry na pewno nie pozwoliłby jej znowu pobić. Bawiła się kosmykiem jego loków. Była zbyt słaba, żeby cokolwiek innego zrobić. Była wdzięczna chłopakowi, że wyręczył ją w chodzeniu. Jej nogi były w opłakanym stanie i potwornie ją bolały. Wiedziała, że on jej pomoże. Jednak nadal była bardzo zagubiona.
                  Chłopak wszedł do mieszkania i położył Sigrid na kanapie. Ona go złapała za rękę, kiedy chciał odejść.
-Zostań ze mną- wyszeptała. Bała się być bez niego. Chłopak patrzył w przerażone oczy dziewczyny. Powstrzymywał się od pojedynczych łez. Nie rozumiał jak można doprowadzić kogoś do takiego stanu.
-Przyniosę tylko lód. Zaraz wrócę- obiecał jej, a Francuzka nieco się uspokoiła. Nie wiedziała, co ma wtedy robić, więc wzięła pilot od telewizora i włączyła byle jaki kanał. Akurat leciały Gwiezdne Wojny i po prostu zaczęła je oglądać. Była roztrzęsiona i to było głupie, ale chciała się skupić na czymś innym niż na bólu. Chwilę później pojawił się koło niej Harry.
-Gdzie cię boli skarbie?- zapytał chłopak. Dziewczyna uśmiechnęła się. Jean nigdy tak do niej nie mówił.
-Wszędzie- odpowiedziała ze smutkiem. Anglika coś ukłuło.
-A gdzie najbardziej?- spytał ponownie. Oczy Sigrid zrobiły się szklane. Francuzka podniosła rękę i położyła na sercu.
-Tutaj- wybełkotała i zaczęła płakać. Bardzo kochała Jean, ale on ją ranił. Na każdym kroku. Za każdym razem obiecywał, że się zmieni, że już nigdy jej nie uderzy. Jednak nie wytrzymywał dłużej niż dwa, trzy dni. W dodatku wiedziała, że nikt inny jej nie pokocha. Sam Jean tak mówił. Nikt nie mógł pokochać dziewczyny, która kochała swoje wystające kości. Tylko on mógł ją zrozumieć. To ją bolało najbardziej. Jej złamane serce oddane komuś, kto też ją kochał, ale nie mógł się powstrzymać.
-Hej, księżniczko- powiedział Harry i ją przytulił.
-On tego nie kontroluje- wyszeptała Sigrid i oddaliła się od niego.
-On cię bije. Nazywa się to przemoc domowa- odparł dobitnie Anglik. Dziewczyna wszystko wiedziała i rozumiała. Nie było teraz dopuszczalne, żeby jedna osób z pary biła drugą. Jednak czasem to było silniejsze od tej osoby. Chciała się powstrzymać, ale nie mogła. Sigrid wierzyła, że kiedyś po prostu Jean pokona tę siłę i jej nie uderzy. Jednak jej nadzieja z dnia na dzień malała.
-On mnie kocha- dziewczyna starała się bronić swojego chłopaka. Dla Harry’ego było to za dużo. Nie rozumiał postępowania Francuzki. Może było to spowodowane jego wewnętrzną zazdrością. Kobieta, którą darzył uczuciem, była z kimś, kto ją bije. To go przerastało.
-Jak można kochać kogoś, kto cię rani?-zapytał retorycznie. Sigrid spojrzała do góry i starała się powstrzymywać łzy.
-Nie wiem- odpowiedziała szczerze- kocham go po prostu. Zresztą nie wiem, kogo ja będę mieć, kiedy od niego odejdę. Nikt mnie nie kocha- powiedziała. To była prawda. Nie mogła za każdym razem uciekać do Harry’ego. Przecież nie mogła wchodzić mu na głowę. Miał własne życie.
         Tymczasem on płakał. Wewnątrz. On ją kochał. Ona na pewno znalazłaby gdzieś ciepły, bezpieczny kąt . Mogła zostać u niego.
-Sigrid, wiesz dobrze, że ja zawsze ci mogę pomóc- oświadczył chłopak, a ona nieznacznie się uśmiechnęła.
-Wiem i dziękuję ci za to. Jednak masz własne życie. Nie mogę wiecznie oczekiwać tego, że dasz mi schronienie- mówiła, a łzy nadal ciekły po jej policzkach.
-Jesteś jego częścią. Nie mogę pozwolić, by ktoś cię krzywdził- powiedział nieśmiale Harry. Sigrid nie wierzyła w to, co słyszy. Chłopak mówił do niej tak spokojnie. Wydawało jej się, że wstydzi się tak mówić.-Chcę ci pomóc. Jednak wiesz dobrze, co musisz zrobić.- Dziewczyna głośno westchnęła.
-Nie jestem w stanie z nim zerwać. Pójść z tym na policję? Jego też skrzywdzę- wyszeptała, a chłopakowi zrobiło się bardzo przykro. Nie rozumiał jej, nie rozumiał miłości, jaką darzyła Jean.
-To, po co do mnie dzwoniłaś?-zapytał, a jego twarz zobojętniała. To zabolało Francuzkę. Nawet nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Bo tylko przy tobie czuję się bezpieczna? Bo tylko ty traktujesz mnie jak kobietę, a nie jak manekin czy worek treningowy? Bo tylko tobie mogę zaufać? To mu miała powiedzieć? Przecież by ją wyśmiał. Myślała, że Harry lubi dziewczyny, a nie wieszaki. Nigdy by nawet o niej nie myślał w kategorii "przyszła dziewczyna". Była tylko przyjaciółką, nie zasługiwała na nic więcej z jego strony.
-Bo cię potrzebuję- odpowiedziała w końcu. Harry jakby ożył. Poczuł się wreszcie potrzebny. Delikatnie złapał ją za rękę i zaczął masować jej dłoń.
-Zawsze przy tobie będę, tylko ty też musisz chcieć coś zmienić- oświadczył chłopak. Sigrid coraz bardziej się przekonywała do sugestii Anglika. Jean jej nie kochał tak jak powinien. Bił ją, a nie powinien robić tylko dlatego, że nie chce mu dać kolejnej butelki wina, że nie chce pójść z nim do łóżka. To było niesprawiedliwe. Ona zawsze siedziała cicho i pokornie to znosiła.
-Chcesz żebym z nim zerwała?-spytała wprost.
-Tak- odpowiedział szybko. Dziewczynę zastanowiła jego stanowczość, był aż nadto pewny siebie. Może jednak nie miało być tak źle? Miała podjąć bardzo ważną decyzję w zaledwie kilka sekund? To miała zmienić jej życie o 180°. Wyczuła, że dla chłopaka było to oczywiste, ale nie dla niej. Jednak czasem w życiu trzeba coś zmienić.
-Ale nie pójdę z tym na policję. Nie potrafię- ostrzegła Harry’ego. To, że Jean był czasem zły, nie oznaczało, że ma go wsadzić do więzienia i zakończyć jego karierę. Nie mogła na to pozwolić i miała nadzieję, że przyjaciel ją zrozumie.
                 Anglik nie rozumiał. Nie mógł pojąć jej chęci obrony tego damskiego boksera. Ciężko mu to było mu to przetworzyć. Dziewczyna wyraźnie dostrzegła jego zawahanie. Położyła dłoń na jego policzku.
-Nie mogę zrobić tego samego, co on. Nie mogę być równie zła- powiedziała spokojnie.
-Ale on cię dręczył. Słyszałem jak cię wyzywał, teraz widzę efekty jego bicia- tłumaczył dalej chłopak. Sigrid przesunęła palec na pełne usta Harry’ego, żeby przestał mówić.
              
-Uszanuj moją decyzję- poprosiła, a chłopak westchnął. Był i tak z niej dumny, zrobiła duży krok na przód. Pojawiła się też nadzieja na to, żeby się do niej zbliżył. Bardzo chciał być dla niej oparciem, kimś, komu może ufać. Kimś, kogo może kochać.
-Dobrze- powiedział, a dziewczyna się delikatnie uśmiechnęła. Wiedziała, że będzie dobrze, musiało być.
                Chłopak natomiast miał jeszcze jedno pytanie. Mógł nim wszystko zniszczyć, ale musiał zapytać.
-Aniołku, co on ci jeszcze robił?- spytał, a dziewczyna, aż się wzdrygnęła. Jednak postawił to pytanie. Ona chciała mu powiedzieć. Wyrzucić wreszcie wszystko z siebie, bo nigdy się nikomu nie zwierzała. Harry’emu mogła ufać, ale nie chciała, żeby ten skończył w więzieniu za zabójstwo.
-Tylko bił. Czasem coś złego mówił, ale to rzadko- mówiąc szeptała, jakby Jean tu był i miał zamiar uderzyć ją za te słowa.
                 Harry wyczuł kłamstwo.
-Czasem? Jakoś mi się nie chce wierzyć- oznajmił, a Sigrid wiedziała, że Anglik jest mądry.
                   Był mądrym i inteligentnym facetem. Miał piękne, często rumieniące się policzki i śmieszną burzę loków na głowie. Miał mocno zarysowaną żuchwę, ale oczy nadawały mu tej wspaniałej łagodności. O dziwo, miał już przy nich duże zmarszczki, ale powodowało to to, że wyglądał tak bardzo ciepło. I ta piękna zieleń, w którą dziewczyna mogła wpatrywać się godzinami. Ten mądry i piękny chłopak miał ogromne serce. Martwił się o nią i chciał ją chronić. Agren wiedziała, że czas mu powiedzieć.
-Zawsze- odparła nieco pewniej- mówił mi tylko, jaka to ja jestem gruba i brzydka. Pokazywał mi Kate Moss i Valeri Levitin, jako ideały. Ja, jako jego dziewczyna- mówiła i zaczynała płakać- chciałam być dla niego idealna.-Sigrid nie wytrzymała i się rozkleiła. On ją gnębił. Dopiero, kiedy usłyszała te słowa z własnych ust, zrozumiała. Doprowadził ją do tego stanu, że projektanci, którzy ją uwielbiali, mówili, że chudnie. Jean był zły, ale ona nadal wierzyła w to, że robi to tylko po to, żeby ona miała dobrze i żeby była idealna.
                Harry miał ochotę go zabić. Dopuścić do takiego stanu? Trzeba być skończonym dupkiem. Przybliżył się do Sigrid i ją przytulił.
-Jesteś piękna. Dla mnie jesteś najpiękniejsza na świecie. Nigdy nie możesz o sobie myśleć inaczej. Dałbym wszystko, żeby być na miejscu Jean i móc mówić, jaka jesteś śliczna każdego ranka i wieczora. Jean nie docenił skarbu, jaki miał. Jesteś najcudowniejszym klejnotem na cały świecie. W całej galaktyce- zaakcentował ostatnie słowa wskazując na telewizor gdzie nadal leciały Gwiezdne Wojny. Francuzka się zaśmiała. Była to najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu usłyszała. Jeszcze mocniej wtuliła się do Harry’ego. I tego chciała. Budzić się i słyszeć jak mówi, tym swoim niskim głosem ze wspaniałą chrypą, jaka ona jest dla niego piękna. Być ubraną w worek po ziemniakach i żeby Harry mówił jej, że wygląda jak grecka muza. Tego chciała. Żeby ten walnięty i pozytywnie zakręcony 28-letni muzyk, z duszą 80-letniego mężczyzny i wiekiem mentalnym płodu kochał ją jak księżniczkę.
                   Ona była jego księżniczką. Dlatego chciał, żeby żyła jak na taką damę przystało, a nie żeby była cały czas bita i poniżana. On musiał ją z tego uwolnić.
-Jesteś najwspanialszym facetem, jakiego w życiu poznałam- oświadczyła Sigrid. Harry’ego od razu oblał na twarzy rumieniec. Dziewczyna to zobaczyła i stwierdziła, że było to słodkie. Podniosła się i złożyła mu delikatny pocałunek na policzku. Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze mocniej ją przytulił. Musiał ją chronić.
              Anglik i Francuzka byli bardzo szczęśliwi. Chociaż ją nadal wszystko bolało od pobicia przez Jean, wiedziała, że wszystko będzie dobrze, bo jest on. On był szczęśliwy, bo miał szansę uchronić swoją ukochaną. Chłopak i dziewczyna nie chcieli robić nic więcej. Woleli zaczekać, bo mieli i tak dużo przeżyć jak na jedną noc. Harry i Sigrid siedzieli wtuleni w siebie, a w telewizji leciały Gwiezdne Wojny.