"...Miłość nie miłością,
Jeżeli zmiana skłoni ją do zdrady,
Albo odstępca skusi niestałością.
O nie! Lecz miłość jest pochodnią trwałą,
Patrzy na burzę, niczym nie
zachwianą;..."
William Shakespeare, Sonet 116
Szedłem
przez wielki park. Jako że, wiosna była w pełni, wokół było bardzo zielono.
Wszędzie kwitły kwiaty, latały ptaki. Była to spokojna okolica, więc nie
słychać było gwaru miasta. Było tam pięknie. Kroczyłem jedną ze ścieżek, która
dążyła ku niewielkiej fontannie pośrodku ogrodu. Dróżka była pokryta białym
żwirem. Gdy spojrzałem na prawo, rosły tam płaczące wierzby. Bardzo kojarzyły
mi się z Babcią Wierzbą z Pocachontas. Na lewo, w oddali stała duża altana.
Częsta tam przebywali pacjenci. Ja wolałem usiąść pod jakimś drzewem.
Skręciłem w prawo. Wierzby rosły blisko muru, oddzielającego szpital od reszty
świata. Nie straszył. Był porośnięty bluszczem, który nadawał mu pewnego uroku.
Nie było widać szarego koloru ogrodzenia, tylko zieleń.
Usiadłem pod jednym z drzew. Mogłem się tam ukryć i nikt nie mógł mnie znaleźć.
Nie często ktokolwiek tam przychodził. Byłem tam tylko ja.
W dłoni trzymałem książkę Agathy Christie „Morderstwo w Orient Expressie”.
Znałem ją na pamięć, ale nie miałem nic lepszego do wyboru. Zacząłem to czytać.
Chciałem jakoś się wyciszyć i uspokoić. Louis pojechał zaledwie pół godziny
wcześniej. Nie wiedziałem, co mogłem ze sobą zrobić. Bezsensowne było czekanie,
bo bym zwariował. Postanowiłem się jakoś wyłączyć.
Przewracałem kolejne strony powieści. Jak zwykle bardzo się wciągnąłem. Jednak,
co jakiś czas w mojej głowie pojawiał się wizja dziewczyny, która zaraz się
pojawi. Musiałem to przepędzić z mojej głowy. Pozostawało mi tylko czekanie.
Może mijał
godziny. Nie pamiętam dokładnie. Park w pewnym momencie opustoszał. Nie
zwróciłem na to na początku uwagi, ale w pewnym momencie mnie to zastanowiło.
Pewnie wszyscy poszli już na obiad. Lekarze czasem pozwalali mi się odciąć od
wszystkich. Byłem tam na nico innych zasadach. „Były agent MI6” i już wszyscy
wokół mnie latali. Musieli to chyba robić. Ciekaw byłem czy O, jakoś się mną
interesowała. Czy ciekawiła się, co się ze mną działo. Jednak gdyby się
pojawiła w szpitalu, kazałbym jej się wynosić.
Co jakiś czas poczułem powiew powietrza. Unosił on lekko moje włosy, ale od
razu potem słabł.
Nie byłem świadom tego, że ktoś biegł pośród parku i mnie szukał.
Z przejęciem czytałem kolejne akapity książki.
Ta osoba stąpała pomiędzy alejkami i była zdesperowana, bo nie
mogła mnie znaleźć. Związała swoje włosy, bo bardzo jej przeszkadzały.
Kolejne dialogi powieści, coraz bardziej mnie wciągały.
W końcu skręciła w stronę wierzb i znalazła swoją zgubę.
-Dzień dobry, czy mogłabym się dosiąść?- usłyszałem delikatny
kobiecy głos. Zdziwiło mnie to, że ktokolwiek mnie tu znalazł.
-Proszę…- powiedziałem i zawiesiłem głos. Spojrzałem na postać,
która stało koło mnie.
Dziewczyna była dosyć wysoka i szczupła. Miał włosy w odcieniu ciepłego brązu,
wpadającego nieco w blond. Spięte były one w kucyka, ale widać było, że robiony
był w pośpiechu. Miała delikatnie karmelową cerę. Ubrana była w czarną bluzkę
na ramiączka. Nie dziwiłem jej się, przecież było gorąco. Założyła też białą
spódniczkę nieco za kolana. Była na bosaka. Widziałem, że była zdyszana,
musiała przed chwilą biec. Jednak na jej twarzy pojawił się uśmiech.
Nie wierzyłem, że ona tam stała. Nie potrafiłem zaufać swojemu umysłowi. Mógł
znowu płatać mi figle, ale wierzyłem, że tak nie było.
Niepewnie wstałem
z miejsca, wypuściłem książkę z rąk. Staliśmy tam naprzeciwko siebie i obydwoje
niedowierzaliśmy w to, co widzieliśmy. 1009 dni.
-Jade- wyszeptałem. Wtedy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy,
ale nie schodził z twarzy uśmiech. Odwzajemniłem go. Ona tam stała, dobry Boże,
ona tam była.
Dziewczyna podbiegła do mnie i zarzuciła ręce na ramiona. Od razu złapałem ją w
tali i przyciągnąłem do siebie. Naprawdę ją wtedy przytulałem.
-Harry- powiedziała płacząc mi w ramię. Zaśmiałem się cicho.
-Tak Jade, to ja- oznajmiłem i usłyszałem jej śmiech. Odsunęła się
ode mnie kawałek, żeby popatrzeć mi w oczy. Nadal płakała, ale ze szczęścia.
-Harry, obiecuję, że już nigdy cię nie zostawię. Błagam wybacz mi,
że to zrobiłam. Kocham cię najmocniej na świecie- mówiła szybko. Bardziej
bełkotała. Nie wytrzymałem i przyciągnąłem ją, żeby ją pocałować. Kiedy
poczułem jej wargi na moich ustach, byłem w siódmym niebie. Całowałem ją bardzo
delikatnie, byle jej nie stracić. Ona szybko odwzajemniła pocałunek i szeptała,
co chwilę „kocham cię”. Nie mogłem przestać. Tak bardzo za nią tęskniłem. W
dodatku to była moja, najprawdziwsza Jade. Myślałem, że umrę tam ze szczęścia.
-Ja ciebie też kocham- powiedziałem.
Długa tam staliśmy i się całowaliśmy. Nie potrafiłem, nie umiałem przestać.
Kiedy w końcu nieco się już ogarnąłem, chciałem z nią porozmawiać. Odsunąłem
się od Leto. Ona nadal się we mnie intensywnie wpatrywała. Wzięła jeden z
kosmyków moich włosów i założyła go za ucho.
-Zmieniłeś się- powiedziała. Usłyszałem to już drugi raz w ciągu
jednego dnia.
-Ty też- zauważyłem. Ona się cicho zaśmiał.-Nawet nie wiesz jak
tęskniłem- kiedy to powiedziałem, ona posmutniała.
-Chyba wiem. Strasznie źle się czuję z tym, że poniekąd przeze
mnie tu jesteś- odparła i zaczęła mocniej płakać. Nie mogłem tego wytrzymać. Co
z tego, że z tęsknoty za nią skończyłem w szpitalu? Nie obchodziło mnie to. Ona
już wróciła i wszystko się zmieniło.
-Jade, nic nie szkodzi- wyszeptałem. Ona popatrzyła na mnie ze
zdziwieniem.
-Jak to nic nie szkodzi? Zmarnowałam ci blisko 3 lata twojego
życia. Wiem, że chciałeś się zabić- mówiła z przejęciem.
-Ale to już się nie liczy, teraz tu jesteś i nic nie ma znaczenia
kochanie- uspokoiłem ją nieco. Na jej twarzy powrócił uśmiech.
-Już nigdy więcej cię nie zostawię. Moja głupia matka, już mi nic
nie zrobi. Będę teraz tylko z tobą. Wiem, że stąd wyjdziesz- powiedziała, a ja
poczułem, ze po moich policzkach też płyną łzy. Jednak byłem wtedy zbyt
szczęśliwy, żeby się tym przejmować.
-Wyjdę stąd. Już wszystko będzie dobrze- wyszeptałem i ją
przytuliłem. Nie umiałem jej wtedy puścić.
-Za wszystko dziękuj Louisowi. Znalazł moją menadżerkę i wszystko
mi powiedział- wytłumaczyła mi. Aczkolwiek zaintrygowało mnie to, kogo Lou
znalazł.
-Menadżerkę?- zapytałem. Jade odsunęła głowę i stykaliśmy się
wtedy nosami.
-Udało mi się. Zostałam aktorką- oznajmiła. Olśniło mnie. Pewnie,
dlatego Ayumi i Liz tak się podekscytowały, kiedy dowiedziały się, kim jest
Jade.
-Gratuluję księżniczko- wyszeptałem.- Zawsze w ciebie wierzyłem-
usłyszałem jej cichy śmiech.
-Tylko wiesz Harry, ja nic o tobie nie wiem- zauważyła z lekkim
grymasem. Ja udałem, że nad czymś się zastanawiam.
-Nie mam pojęcia, jaki jest twój ulubiony kolor czy chociażby,
kiedy masz urodziny- spostrzegłem. Jade wtedy się odsunęła i wyprostowała.
-Witam pana, mam na imię Jade Leto, liczę sobie 21 wiosen i
mieszkam w Los Angeles- powiedziała i wyciągnęła do mnie rękę. Ja również
udałem, że jestem poważny.
-Witam, ja nazywam się Harry Styles, mam 29 lat. Byłem agentem
MI6, ale teraz skończyłem w wariatkowie- odparłem i potrząsnąłem jej dłonią.
-Mam nadzieję, że stworzymy zgrany duet, panie Styles- powiedziała
Jade.
-Ja tez mam taką nadzieję, pani Leto- przytaknąłem, a na mojej
twarzy pojawił się uśmiech.
Nieraz dom z kart może się zniszczyć. Może
zostać zburzonym,
a karty można rozrzucić, a ich szukanie
może pochłonąć mnóstwo czasu.
Jednak nie znam takiego domku, którego nie
można z powrotem złożyć.
Jedyny słowny zapis z dziennika Harry'ego
Styles'a, byłego pacjenta szpitala...
_________________________________________________________________________________
Wszystko się kiedyś musi skończyć. Taki
koniec był w planach od samego początku i żałuję, że się z wami rozstaję! To
było moje pierwsze opowiadanie i w finalnej wersji, jestem z niego w miarę
zadowolona...ALE....będzie mi was brakować!!!! Będzie mi brakować czytania
waszych komentarzy, patrzenia na ilość wyświetleń i w ogóle całego
blogowania!!! Rozstania się z moimi kochanymi, skrzywdzonymi przeze mnie
bohaterami jest bolesne. Nie chciałam, żeby zawsze wszystko im się dobrze
układało, bo...to...jest...życie! Czasem tak bywa, ale jednak wszystko się dla
niektórych dobrze skończyło...
Możecie jeszcze napisać tu po raz ostatni,
jak sobie wyobrażacie dalsze losy bohaterów. Możecie wyrazić swoje
uczucia, jaki moment w całym opowiadaniu wam się najbardziej podobał,
cokolwiek...
Żegnam czule...
Wróć....
JESZCZE NIE ŻEGNAM!!!! :D
Stwierdziłam, że za bardzo będę za
wami tęsknić i już teraz serdecznie was zapraszam na mojego nowego bloga, z
totalnie innym, jeszcze bardziej pokręconym opowiadaniem!!!
Nie było jej przez 14 lat. 5114 długich
dni bez mojej najlepszej przyjaciółki. 5114 nocy rozmyślania nad tym co zrobię,
gdy Caroline się odnajdzie. A teraz...Jak mogę jej pomóc, żeby mogła zacząć
żyć? Jak mogę to zrobić? Czy coś mi w tym pomoże?
Mam nadzieję, że spodoba wam się równie
bardzo (może nawet bardziej) jak La Masion Des Cartes (o ile w ogóle wam się
podobało :P)
Więc...do zobaczenia :D