Wziąłem tackę, która leżała na blacie. Śniadanie trwało w najlepsze, ale
ja jak zwykle musiałem się spóźnić. Niby wcześnie wstawałem, ale stałem się
kompletnie aspołeczny. Nie lubiłem rozmawiać z innymi. Na palcach jednej ręki
mogłem wymienić ludzi, którzy mieli ze mną jakikolwiek kontakt.
Podszedłem do jednej z kucharek i
nie przypadkiem ją wybrałem. Kobieta była miła i wykazywała dużą empatię.
Często mówiła mi miłe rzeczy, które lekko podnosiły mnie na duchu.
-Widzisz Harry, dzisiaj jedyną rzeczą, jaką mam ci
do zaoferowania to płatki z mlekiem albo kanapki- powiedziała z uśmiechem. Nie
musiałem go odwzajemniać, bo ona wiedziała, że czasem (zawsze) było to dla mnie
ciężkie.
-To poproszę kanapki- odparłem po chwili namysłu.
Kucharka położyła na talerzu kilka kromek chleba z pomidorem, szynką i żółtym
serem. Zobaczyłem, że gdy kładła mi jedzenie na tacce, położyła obok kilka
cukierków. Wtedy uśmiechnąłem się tak naprawdę, kobieta wiedziała jak poprawić
mi humor.
-Tylko ma to zostać między nami- ostrzegła mnie, a
ja cicho się zaśmiałem. Odszedłem od niej i rozejrzałem się po stołówce.
Szukałem jakiegoś miejsca, gdzie było mało ludzi. Nie daj Boże, któreś z nich
chciałoby ze mną nawiązać dłuższą rozmowę.
Kiedy w końcu coś znalazłem, udałem się do stolika gdzie siedziało
trzech mężczyzn. Można było powiedzieć, że wszyscy byliśmy tam nienormalni.
Każdy miał coś z głową, co go wykluczało ze społeczeństwa. Dlatego zamykano nas
w takim miejscu jak szpital psychiatryczny.
Usiadłem na samym końcu stołu. Pacjenci spojrzeli na mnie…serdecznie.
Jeden z nich nazywał się Steve. Facet miał przechlapane. Kiedyś poszedł sobie
ze swoją narzeczoną do banku, mieli brać kredyt na zakup ich wspólnego
mieszkania. I wtedy do budynku wtargnęli zamaskowani mężczyźni. Trzymali ich
tam bardzo długo, a potem wzięli dziewczynę Steva za zakładniczkę. Policja była
bezsilna, złodzieje ją zabili. Wtedy mężczyzna popadł w depresję i zachorował
na agorafobię. Lekarze długo się z nim się siłowali, aż w końcu rodzina
postanowiła, że lepiej będzie gdy zamieszka w szpitalu. Wtedy zaczynał
wychodzić na prostą, ale, po jakim czasie? Napad miał miejsce 8 lat wcześniej.
Drugi miał na imię Dane. Na pozór wesoły i towarzyski chłopak. Jednak,
gdy była noc, nie mogłem nieraz spać przez jego krzyki. Widział różne dziwne
stworzenia, które go prześladowały. Nie pozwalały mu czasem normalnie
funkcjonować. Nieraz słyszał rozmowy ludzi, kiedy sam przebywał w
pomieszczeniu. Zwariował do tego stopnia, że żartował sobie z ów głosami. Jego
schizofrenia była bardzo zaawansowana. Lekarze nie dawali mu cienia nadziei.
Jednak mimo to, zawsze chodził uśmiechnięty i zadowolony.
No i był jeszcze Vincent. Nie mogłem z nim wytrzymać. Mimo tego, ze był
miły i życzliwy, miałem ochotę go udusić. Cierpiał on na zaburzenie obsesyjno-kompulsywne
. Był master pedantem. Do tego stopnia, że jak przez przypadek, przesunąłem
jego ołówek o milimetr, usiłował mnie zabić. Rozumiałem, że to była choroba i
sam byłem gorszy, ale ktoś musiał mnie irytować.
Mężczyźni uważnie mi się przyglądali. Starałem się na nich nie zwracać
uwagi. Jadłem moje kanapki i skupiłem się na zaiście fascynującej ścianie.
-Hej Harry, co u ciebie?- zapytał Dane. Odwróciłem
się w ich stronę. Musiałem odgarnąć moje włosy, ponieważ już mi bardzo urosły i
sięgały do moich ramion.
-Nic- mruknąłem w odpowiedzi. On i tak się tym nie
zraził.
-Wiesz, pytam, bo wyglądasz na zmęczonego i
smutnego- zauważył. Nie miałem ochoty z nimi prowadzić jakiejkolwiek rozmowy, a
nie chciałem być dla nich bardzo niegrzeczny.
-Zawsze tak wyglądam i wybaczcie mi, ale źle się
czuję i nie za bardzo chcę z kimkolwiek rozmawiać- powiedziałem. Mężczyźni
popatrzyli po sobie i widać było na ich twarzach zrezygnowanie.
Nagle przy stoliku pojawiła się
dziewczyna. Jakby to jedna część szpitala powiedziała „wieszak”. Chorowała ona
na anoreksję, a nie za bardzo tam takie jak ona lubiono. Były zazwyczaj
wyzywane i wyśmiewane. Jednak ja lubiłem je, a szczególnie tamtą dziewczynę.
Była miła i wydawała się mnie rozumieć. W dodatku nigdy się nie narzucała i nie
prawiła mi kazań dotyczących mojego życia. Ja też tego nie robiłem wobec niej.
-O patrzcie, wieszak przyszedł- powiedział ze
śmiechem Steve. Dziewczyna przewróciła oczami i nie zwróciła na nich uwagi.
Usiadła naprzeciwko mnie i bawiła się jabłkiem, które trzymała w dłoni. To
znaczy, jej śniadanie.
-Ten „wieszak” ma imię, a brzmi ono Liz, więc się
odwalcie- powiedziałem ostro. Oni mocno się zdziwili. Wstali i odeszli ze
stolika, coś jeszcze mówiąc obraźliwego w stosunku do dziewczyny. Ona już nie
zwracała na to uwagi.
-Dzięki- odparła w końcu.
-Nie ma za co- oznajmiłem i powróciłem do jedzenia.
-Muszę ci coś powiedzieć- oświadczyła. Spojrzałem na
nią ze zdziwieniem. Mój wyraz twarzy był pytający, więc nawet nie musiałem się
odzywać.- Do naszego szpitala przyjechał taki cukiereczek, że nie wiem. Po
prostu facet moich marzeń. Nawet nie wiesz, jaki jest przystojny- mówiła
rozmarzonym głosem.
-Jest na twoim oddziale, prawda?- zapytałem krótko.
Ona głośno westchnęła.
-Co ja poradzę, ze tacy faceci mi się podobają-
zaczęła się tłumaczyć. Zaśmiałem się na jej słowa.
Liz była totalnym odmieńcem i przeciwieństwem mnie. Była żywa i
nadpobudliwa, ale łączyła nas nienawiść do ludzi. W dodatku jak na osobę z jej
chorobą, całkiem nieźle się trzymała. Jej cera nie była bardzo blada i
zniszczona. Miała śliczne brązowe włosy. Nie wiedziałem, co ona robiła, że tak
wyglądała, gdy nie dostarczała podstawowych wartości odżywczych. Podejrzewałem,
że była wampirem.
-Co cię tak bawi?- zapytała z lekką złością w
głosie.
-Wiesz, musisz się zaopiekować swoim cukiereczkiem,
bo będzie miał tu spore problemy z resztą szpitala- ostrzegłem ją. Liz oparła
się o krzesło i parsknęła.
-Dzięki skarbie, nie wiedziałam o tym- powiedziała z
ironią. Uważniej przypatrzyłem się jabłkowi, które trzymała w dłoni.
-Panno Elizabeth, czy ma pani zamiar zjeść dzisiaj
to śniadanie?- zapytałem, udając głosem pielęgniarkę, która pilnowała, żeby ona
jadał. Liz wyprostowała się.
-Ależ proszę pani, ja naprawdę nie jestem głodna. W
pokoju tak naprawdę trzymam tabliczkę czekolady i dlatego nie mogę już zjeść, a
teraz wybaczy pani, ale muszę iść do toalety zwrócić ten kawałek, który przed
chwilą zjadłam- zaczęła się tłumaczyć z udawanym przerażeniem Liz. Potem
obydwoje się zaśmialiśmy. Nie miałem najmniejszego zamiaru zmuszać ją do
zjedzenia tego jabłka. I tak by poszła do kibla i by się jedzenie zmarnowało, a
tak to, mogłem ubić na tym jakiś interes. Czytaj: zjeść je.
-Dobra, mam jeszcze do ciebie jeden biznes-
powiedziała i spoważniała. Nachyliła się, żeby być bliżej mnie.
-Jaki?- zapytałem.
-Słyszałam od Ayumi, że odzyskałeś zdjęcie-
wyszeptała. No tak, ja też nie chciałem, żeby cały szpital się o tym
dowiedział. Lekarz od razu by mi ją zabrał.
Zastanowiłem się, czy mogę zaufać Liz. Bardzo chciała zobaczyć Jade, ale ja nie
pokazałem jej mojej dziewczynki. Zbytnio bałem się, że ona też mogła mi ją
zabrać.
-Owszem- przytaknąłem w końcu. Na twarzy kobiety
pojawił się mały uśmieszek.
-Pokażesz mi ją?- zapytała nieśmiale.
Bałem się ją pokazać. Była tylko moja i nikt stąd nie mógł mi już jej
zabrać. Liz mogłem jednak pokazać mój największy skarb. Do głowy wpadł mi
pewien pomysł.
-Zjedz chociaż połowę jabłka- powiedziałem. Ona
zaczęła się intensywnie nad czymś zastanawiać.
-Jak przytyję, a cukiereczek nie będzie chciał ze
mną chodzić, to będziesz ze mną chudł, bo Jade jest warta tych kalorii-
wycedziła przez zęby i zaczęła jeść owoc. Uśmiechnąłem się. Rozejrzałem się po
całym pomieszczeniu. W pobliżu nie było żadnego lekarza. Wyjąłem, więc
fotografię i podałem pod stołem Liz. Dziewczyna wzięła zdjęcie do ręki i
uważnie mu się przyjrzała w pewnym momencie na jej twarzy pojawił się ogromny
uśmiech. Oddała mi szybko Jade, a ja
schowałem ją do kieszeni.
Banan nie chodził z twarzy Liz i to mnie
martwiło. Co ona takiego dostrzegła w Leto?
-Znasz ją?- zapytałem. Dziewczyna otworzyła buzię,
żeby coś powiedzieć, ale usłyszałem czyjś głos za moimi plecami.
-Widzę, że miło się wam rozmawia- zauważył lekarz.
Nie było to ten sam, który zajmował się mną od początku. Zmienił się on wraz z moim
przybyciem do szpitala i był bardziej radykalny. To on mi ją zabrał.
Nienawidziłem go bardzo mocno. Nie potrafiłem na niego nieraz patrzeć. Był moim
największym koszmarem.
-Tak, ale właśnie stąd idę, wie pan, garderoba
domaga się wieszaka- zażartowała Liz i zostawiła mnie sam na sam z tym
potworem.
-Może jakieś witam?- zapytał z ironią. Zacisnąłem
mocniej dłoń na zdjęciu, bo bałem się, że znowu mi ją zabierze.
-Nie jest pan wart- burknąłem i nie żałowałem tych
słów. Usłyszałem westchnięcie lekarza. On bardzo dobrze wiedział, że go nie lubię,
więc nie narzucał się, aż tak bardzo. W przeciwieństwie do mojego poprzedniego
doktora, od razu mnie skreślił. Jakim cudem dopuszczono go do wykonywania
zawodu, skoro taki był?
-Nie będę pana prosił, żeby je pan wziął, bo nie
umie pani bez nich żyć- powiedział oschle mężczyzna i postawił przy mojej tacce
flakonik z lekami. Nie mylił się, bo szybko je wziąłem i połknąłem.
-Rzeczywiście, ma doktor rację- dogryzłem mu. Nie
widziałem jego miny, ale na pewno był wściekły.
-Przyszedł do pana niejaki Louis Tomlinson- gdy
wypowiedział jego imię, cały się spiąłem. Przyszedł pierwszy raz od 5 miesięcy.
Czego chciał ode mnie po tym czasie? Nie był na mnie na tyle zły, żeby o mnie
zapomnieć?
Normalnie kazałbym lekarzowi go spławić, ale poczułem dziwną chęć
spotkania się z nim. Nie powinienem był tego robić, bo jego uczucie do mnie,
mogło na nowo się odrodzić, ale nie potrafiłem się powstrzymać.
-Czeka w świetlicy. Powiedział, że to sprawa wagi…-
zaczął mówić lekarz. Jednak nie pozwoliłem mu dokończyć. Wstałem z krzesła.
Mężczyzna spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
-Pójdę do niego- rzuciłem i minąłem doktora. Tamten
stał dalej, oszołomiony moim postępowaniem.
_________________________________________________________________________________
Właśnie dziś mam urodziny i postanowiłam z tej okazji dodać rozdział! Mam nadzieję, że wam się podoba ;)
I jeszcze mój blog został nominowany na Blog Miesiąca Styczeń!!!! Byłabym wam bardzo wdzięczna, gdybyście oddali na Spis Fanfiction swój głos na La Maison Des Cartes!
Do zobaczenia we wtorek! :D
Yea !! Pierwsza .... super twoje opowiadanie jest bardzo dobre ale moglabys pisac je dluzsze .... a czy czekaja nas jakies sceny no takie erotyczne w nastepnych rozdzialach ?
OdpowiedzUsuńdziękuję ci za komentarz i nie, nie będzie takich scen ;)
UsuńZampomnialam WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO !!
UsuńMam pytanie harry wyjdzie z tego szpitala i czy bedzie z jade ?? Bardzo btm chciala ;)
Usuńdziękuję za życzenia i pożyjemy zobaczymy :D
UsuńWszystkiego wszystkiego dobrego :)
OdpowiedzUsuńJuż kiedyś mówiłam, że kocham to opowiadanko <3. Zajrzałam parę rozdziałów wstecz. Fatycznie Jade nie wyjechała z własnej woli, ale dlaczego nie próbowała wrócić? Z miłości ludzie są zdolni do różnych rzeczy, a ona próbowała chociaż? Ciekawi mnie jaką sprawe ma Louis do Harry'ego. Może coś z Jade? Może ta wiadomość odmieni coś w życiu loczka.
Zastanawia mnie jeszcze, czy Liz będzie miała wpływ na całą sytuację?
Jejku jeszcze więcej pytań. Jak tak mozna? :3 Ale to może przez te wszystkie pytania to ff jest wyjatkowe :)
Życzę Ci abyś spełniała swoje marzenia, żeby w Twoim życiu było jeszcze więcej sukcesów. Tych małych i tych dużych. Pozdrawiam :)
aaa dziękuję :*
UsuńI mogę tylko zdradzić, że wszystko wyjaśni się w następnych rozdziałach :D
O!
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego!!
Rozdział super jak zawsze czekalam cały dzień z nadzieją że coś dodasz i się doczekałam!
I Louis przyszedł!.
Zapewne ma jakieś informacje o Jade albo coś równie ważnego.
Czekam na kolejny z niecierpliwością!
Mogłabyś podać przybliżoną datę kolejnego rozdziału???
będzie tak jak zwykle, we wtorek ;)
Usuńo dziękuję za życzenia :D
Ten wtorek 6 stycznia ??
UsuńOwszem :*
UsuńA w jakich godzinach :D sorry za ciekawość hihi :D
Usuńo 15 misiu :*
UsuńHehe ;) a mozesz dodac troche wzesniej .... nie moge sie doczekac :D
OdpowiedzUsuńmówisz i masz :*
Usuń